Nie mamy zamiaru cokolwiek maskować – to było złe spotkanie Zastalowców. Szczególnie, że od niego zależeć będzie prowadzenie w tabeli przed play-offami. Porażka 68:81 w słabym stylu nie może jednak załamać zielonogórzan – walczymy dalej!
Wypełniona po brzegi hala Mistrzów na nie sprzyjała na starcie żadnej z drużyn. Straty i słaba skuteczność kuły w oczy… Mimo to lepiej rozpoczęli Zastalowcy (4:0), wówczas jednak serią 7:0 zanotowali gospodarze. Od tego momentu Rottweilery, głównie dzięki Josipowi Sobinowi, przejęły inicjatywę. Przy 11:6 coach Gronek wziął czas. Gra ewidentnie się nie układała, a szczególnie wysocy zawodnicy Zastalu (Djurisić, Dragicević) przegrywali rywalizację z Sobinem i Pawłem Leończykiem.
Pięć strat i tylko 36% celnych rzutów odzwierciedlało słabą postawę mistrzów na początku spotkania. Twarda, szczelna obrona Anwilu zdawała się zaskakiwać przyjezdnych i stąd taka różnica.
O takiej grze, jaką widzieliśmy w drugiej kwarcie, nikt nie lubi mówić ani nawet myśleć. Atak szedł całkowicie nie po naszej myśli, zaś defensywa nie była w stanie zatrzymać rozpędzonych Rottweilerów. Błyszczeli rzucający (Jaramaz, Haws), a szybkie ręce Kamila Łączyńskiego nieraz doprowadziły do straty Zastalu. 35:20 i furia Artura Gronka – dawno tego nie było… 15 punktów różnicy utrzymało się do końca pierwszej połowy. Przy wyniku 45:30 drużyna mistrzów Polski miała o czym myśleć.
Sytuacja komplikowała się. Większość trzeciej kwarty to utrzymywanie prowadzenia przez Anwil – po rzucie wolnym Mateusza Bartosza było już 58:41 dla gospodarzy. Motorami napędowymi Zastalu był duet Djurisić-Koszarek (odpowiednio 14 i 15 punktów po trzech kwartach), dzięki którym udało się szybką serią 8:0 doprowadzić do 58:48. Przez chwilę było nawet 58:49, lecz Anwil nie chciał utracić swojej dominacji. 60:49 po trzeciej kwarcie.
Błyskawiczny powrót do porządnej przewagi Anwilu znów rozzłościł trenera Gronka. 66:51 bolało, a czasu było coraz mniej. Na parkiecie nikt z Zastalowców nie grał w sposób, który mógłby zadowalać. Dziwił kompletny brak Filipa Matczaka, który nie jest co prawda dobrze zaznajomiony z zagrywkami, ale posiada cenne umiejętności strzeleckie – skoro tego dnia prawie nikt nie miał łatwości w punktowaniu, czemu Fifi siedzi?
Swoje próbował zdziałać James Florence, lecz szło mu to z wyjątkowym trudem. Choć było już 68:58, znów gospodarze znów się poderwali. I ten zryw przesądził o losach spotkania. Zielonogórzanie mieli zbyt mało czasu i za dużo do odrobienia. Nawet wojna na rzuty osobiste nie zdziałała niczego konkretnego. 77:66 na minutę do końca było zapowiedzą walki o lepszy wynik w dwumeczu (wcześniej Zastalowcy zwyciężyli 82:74).
81:68 boli. Utrata pierwszego miejsca w tabeli bardzo prawdopodobna…
Anwil Włocławek – Stelmet BC Zielona Góra (22:13, 23:17, 15:19, 21:19)