Operacja barku, jaką Kamil Zywert przeszedł w trakcie wakacji, wyeliminowała go na razie z gry i treningów z zespołem. Zawodnik indywidualnie pod okiem sztabu medycznego przygotowuje organizm do powrotu na parkiety.
Aleksander Piskorz: Kontuzja poważna, jednak jak widać nie próżnujesz…
Kamil Zywert: Czasu na pewno nie marnuję – ciężko pracuję, żeby powrócić do gry jak najszybciej. Robię, co mogę, żeby to zrobić. Mam dobrą opiekę – Krzysztof Mirecki (lekarz zespołu – przyp. A.P.) się mną zajmuje i ciągle albo siedzę na siłowni albo z Krzyśkiem pracuję nad „powrotem do używalności”. Mam nadzieję, że już niedługo się uda wrócić na parkiet.
Jure Drakslar mówił początkowo o 4-5 miesiącach bez basketu w Twoim przypadku, ale patrząc na to, że zaczynasz trenować, chyba szybciej możemy się Ciebie spodziewać?
Nie ma co też specjalnie przyspieszać tego okresu regeneracji. Kiedy będę się dobrze czuł i lekarz stwierdzi, że mogę grać – wtedy wrócę. Jednak naprawdę czuję się dobrze – robimy już rzeczy, które na tym etapie są obiecujące. Mimo to nie ma żadnej presji i nie śpieszymy się, żeby od razu wracać do gry.
Z drugiej strony to nie jest Twoja pierwsza kontuzja, która na kilka miesięcy eliminuje Cię z gry. Jak czuje się młody zawodnik, który po raz kolejny musi rezygnować z gry z powodu zdrowia? Szczególnie, kiedy Twój brat podpisuje kontrakt z czołową drużyną I ligi i będzie miał sporo okazji do gry….
Na pewno nie jest fajnie tak zaczynać. Jak mówiłeś – to już trzecia moja kontuzja. Niestety, mam nadzieję, że do „trzech razy sztuka” i to będzie moja ostatnia taka przygoda. Robię wszystko, żeby tak nie było, ale takie jest życie, sport i taka jest ta praca… Póki co podnoszę głowę i pracuję tak ciężko jak mogę.