Wczorajsze spotkanie było pełne emocji i zaciętej walki. Ostatecznie Stelmet pokonał Turów 80:77 i doprowadził stan rywalizacji do 1-2. Co do powiedzenia po meczu miał kapitan zielonogórzan, Łukasz Koszarek?
Po dwóch porażkach, w końcu przyszedł czas na pierwsze finałowe zwycięstwo, które wywalczyliście wspólnymi siłami, a każdy z graczy dołożył swoje pięć groszy. Jak Pan może opisać to spotkanie?
Łukasz Koszarek: To zwycięstwo jest dla nas ważne z psychologicznego punktu widzenia. Pokazaliśmy, że można pokonać Turów. Nie był to nasz jakiś wybitny mecz, ale walczyliśmy mocno, a każdy z zawodników dał z siebie wszystko, co jest naprawdę ważne. Mimo to, Turów zdobył parę przypadkowych piłek, więc szczęście nie było po naszej stronie, aczkolwiek odpłaciło się to ostatnim rzutem, kiedy Collins nie trafił.
Po raz kolejny mówi Pan po finałowym spotkaniu, że nie był to wasz wybitny mecz. A nie myśli Pan, że w finałach trzeba by było zagrać takie wybitne mecze?
Jasne, że tak! Wiemy jednak, że popełniamy nadal błędy. Wiemy, że powrót do obrony nie jest na najwyższym poziomie, wiemy, że możemy grać jeszcze lepiej.
Na czym skupiliście się po dwóch przegranych meczach w Zgorzelcu, aby dzisiaj to spotkanie wyglądało inaczej?
Zagraliśmy z większą energią i z większą wiarą i to wystarczyło.
Dzisiaj zatrzymaliście Collinsa, ale Kulig i Jaramaz byli poza waszym zasięgiem…
Dokładnie, Kulig i Jaramaz rzucili dzisiaj zdecydowanie za dużo punktów. Widać, że gra Turowa nie jest oparta na jednym zawodniku, także będzie trzeba popracować też nad lepszą obroną tych dwóch graczy.
Na trybunach baliśmy się, że narobicie sobie krzywdy w końcówce, kiedy 10-punktowa przewaga zmalała do zaledwie kilku oczek. Myśleliście przedwcześnie po cichu, że ta przewaga z połowy kwarty da wam zwycięstwo?
Nie, wiedzieliśmy, że jeszcze zostało nam sześć minut, a to jeszcze dużo czasu. Niemniej jednak trochę za łatwo straciliśmy tę przewagę. Tak to jednak jest w finałach. W pierwszym i drugim meczu Turów też prowadził, nawet większą różnicą punktów, a i tak ich doszliśmy.
A ostatnie sekundy, kiedy Zamojski nie trafił drugiego rzutu osobistego, a Collins przymierzył się do „trójki”? Co „siedziało” wam w głowach?
W głowach pustka, tylko nadzieja, skuś baba na dziada i jakieś szybkie afrykańskie modły. (śmiech)
Jutrzejszy dzień macie cały wolny, czy jednak będziecie coś robić przed kolejnym meczem?
Będziemy wspólnie analizować ten mecz, gdzie popełniliśmy błędy, a co wyszło nam dobrze. Do tego lekki trening, porozciągamy się, a jeśli ktoś ma jakieś problemy, to nasi masażyści z nim popracują.
Z jakim nastawieniem podejdziecie teraz meczu numer cztery, kiedy wiecie już, że da się pokonać Turów?
Podejdziemy tak, że będziemy chcieli wygrać to drugie spotkanie tutaj, w Zielonej Górze. Dzisiaj jeszcze nic nie wygraliśmy. Nadal przegrywamy w serii 1-2, więc trzeba walczyć dalej.
W takim razie, jeśli udało się wygrać dzisiejszy mecz, to jaka będzie recepta na Turów w meczu numer cztery?
Musimy zatrzymać ich rzuty za trzy, szybko wracać do obrony, a w ataku grać powoli, aby wypracować czystą pozycję i trafiać rzuty.