Po meczu z Unicają Malaga rozmawialiśmy komentatorem Canal+ i Fox Sport Wojciechem Michałowiczem. Pytaliśmy o Stelmet, o Euroligę, ale także o sytuację ligowej koszykówki. Nie zabrakło także dyskusji o NBA i Marcinie Gortacie a nawet o charakterystycznym już okrzyku „uuaaa”.
Wojciech Michałowicz w hali CRS (fot. Aleksandra Krystians)
Jeszcze chyba nie czas na sukces zielonogórskiej koszykówki na poziomie Top 16. Nadejdzie taki moment w najbliższym czasie?
Wojciech Michałowicz: Niestety to wszystko jest kwestią czasu z tego względu, że jest to taki debiutancki sezon i to widać. Też jest coraz trudniej. Gdy odniesie się pierwsze zwycięstwa to przeciwnicy już tak lekko nie traktują drużyny Stelmetu. To było widać. Ekipa z Malagi bardzo dobrze przygotowana taktycznie. Rozpoznała, że dużą słabością drużyny Stelmetu jest powrót do obrony, no i dlatego ten mecz wyglądał – zwłaszcza w drugiej połowie – tak boleśnie.
Jak zachęcić kibiców do przyjścia na mecz jak rywal nie jest takiej klasy Malagi czy Pireusu? Na lidze jednak kibice przyzwyczajeni są do poziomu euroligowego a przychodzi ich mniej, mimo faktu, że m.in. bilety są tańsze, a poziom niekoniecznie gorszy.
To jest troszkę tak, że jak dotknie się tego tortu euroligowego to wiadomo, ze ta codzienność polska inaczej wygląda, ale z drugiej strony przez polską koszykówkę trafia się do Euroligi, więc zawsze warto po to iść. To jest niestety problem polskich klubów, które występują w Eurolidze. Te problemy miał Śląsk w swoich trzech latach w Eurolidze, także dziewięć sezonów Asseco czy drużyny z Trójmiasta. Nie jest łatwo jeżeli ktoś już wejdzie na tą wyższą półkę, to wiadomo, że powrót potem gdzieś w pełnym wymiarze następuje oby w playoff, bo żeby znowu być w Eurolidze trzeba być znowu mistrzami Polski.
Gdzie dzisiaj jest polska koszykówka m.in. w kontekście starania się o dziką kartę na Mistrzostwa Świata? Czy to właściwa droga dla polskiej koszykówki?
Znaczy to ubieganie się o dziką kartę jest jedyną drogą, bo w wymiarze sportowym na to nie ma szans. Natomiast myślę, że i w wymiarze dzikiej karty uczestnictwo w Mistrzostwach Świata jest moim zdaniem – w bardzo małym stopniu możliwe. Polska koszykówka tak w wymiarze klubowej jak i przede wszystkim reprezentacji jest w tej chwili troszkę poza głównym nurtem europejskim, także dlatego, że konkurencja jest bardzo silna. Poza tym myślę, że brakuje pomysłów strategicznych na rozwój generalnie polskiej koszykówki. Myślę, że ciągle problemem jest gdzieś obudowywanie od podstaw, ale to jest taka ciężka, niewdzięczna praca. Nikt nie chce się za to zabrać i nie od razu przynosi to efekty.
Czy kluczem do dobrego poziomu reprezentacji jest mocna liga?
Myślę, że to niedokładnie tak uzupełnia się. No na pewno dobra liga, ale jak ta liga może być dobrym wsparciem dla reprezentacji skoro mamy tylu zagranicznych zawodników, mamy tylu zagranicznych trenerów. W tej chwili dla młodych ludzi bycie szkoleniowcem, czy bycie zawodnikiem w koszykówce to jest naprawdę daleka opcja życiowa. To jest też ten problem związany z tym, że jesteśmy społeczeństwem coraz bardziej europejskim, coraz bogatszym w pewnym sensie. Sport już nie jest takim fajnym pomysłem na życie dla młodych ludzi.
Czy według Pana potencjał polskich klubów nie jest w pełni wykorzystywany np. poprzez niekorzystanie z możliwości gry w Eurocupie?
Jestem troszkę rozczarowany, że polskie kluby w tak skromnym stopniu uczestniczą w rywalizacji europejskiej. To też jest związane z kosztami – nie ma co mówić, ten kryzys też gdzieś się odbija na organizacjach sportowych. No to dlatego praktycznie tylko Stelmet w Eurolidze i koszykarze Turowa w rozgrywkach VTB. Myślę, że trochę szkoda, bo te rozgrywki Pucharu Europy – np. Eurocup nie są, aż tak wymagające, no z tym, że też są kosztochłonne.
Transfer Marcina Gortata do Waszyngtonu według Pana jest dobrą drogą?
Marcin nie miał za bardzo innego wyjścia, bo to nie on decyduje. To za niego decydują inni.
Ale może to wyjść jemu na dobre?
Jak najbardziej. Zespół z Waszyngtonu to jest taka ekipa, która ma przede wszystkim pewną presję. To jest drużyna, która wiele kosztuje, nie odnosi sukcesów od 2008 roku i składa się naprawdę z ciekawiej grupy zawodników wśród których Marcin jest niemal weteranem. No może z wyjątkiem Trevora Arisy, który był mistrzem NBA. Natomiast dla Marcina jest to też okazja, bo on musi pracować na swoją markę, a w otoczeniu ma zawodników, którzy bardzo wreszcie chcą się zrealizować na czele z Wallem czy Bealem. Uważam, że jak przy mało kim jak przy Nene może stawać się zawodnikiem, koszykarzem bardzo wszechstronnym nad czym ciągle musi pracować.
W tym roku równie dużo jak o grze – mówi się o tankowaniu. Czy wobec tego można powiedzieć, że formuła draftu sprawdza się?
Na pewno NBA ciągle pracuje nad tym. Szefowie mają wiele pomysł na pewne korygowanie. Przypomnijmy, że dawniej ten kto był ostatni dostawał najwyższy numer draftu, a teraz to efekt losowania. Teraz kalkulowanie ile meczów wygra się, ile przegra – tak nie do końca przynosi efekt. To jest nieuniknione. Niektóre kluby po prostu przebudowują się, zmieniają. Natomiast generalnie NBA ciągle jest ligą, która szuka tej swojej doskonałości, ale nie ustaje w wysiłkach. Tego mi troszkę brakuje mi w polskiej koszykówce, że gdzieś tych nieustannych działań brakuje. Może brakuje trochę know-how, może brakuje wybitnych ludzi, może trenerów sprzed lat czy zawodników, którzy kończą kariery i znikają z polskiego basketu.
Jest duża różnica w komentowaniu NBA, a np. Euroligi?
Na pewno jest przeszkoda względem NBA, że to nocne godziny. Ma to swoje plusy, ma to swoje minusy. Natomiast zawsze najlepiej jest komentować każde wydarzenie na żywo, na miejscu. Tam gdzie to odbywa się. Przy NBA to głównie okazje związane z weekendem gwiazd czy finałami NBA, a Euroliga zawsze troszkę bliżej – cztery godziny od Warszawy dzięki autostradom .
Pana typ na zwycięstwo w Eurolidze?
Myślę, że troszkę za wcześnie o tym mówić, bo to dopiero wszystko kształtuje się, ale już pewna grupa drużyn, które mierzą wysoko – ukształtowała się. Przypomnę natomiast, że mordercze jest to Top 16. Trzeba tych czternaście meczów rozegrać i to z takimi równymi rywalami i to jest dobry pomysł Euroligi, bo ono tak naprawdę zmniejsza liczbę meczów drużyn z różnych półek koszykarskich. Natomiast w tym Top 16 prawie nie ma meczów, który nie byłby nie do oglądania.
Zbliżając się do końca luźniejsze pytania. Skąd się wzięło charakterystyczne dla Pana „uuaaa”?
To może tak często pojawiać się. Tyle meczów. Ja mam miesięcznie w granicach około 30/40 transmisji. Po za tym jest co podziwiać w tej koszykówce, także czasami gdzieś mi to „uaa” wyrwie się. Marv Albert – słynny komentator meczów przez kilkadziesiąt lat – miał swoje słynne „yes”. Uznałem, że nie będę mówił „tak” tylko będę czasami mówił „uuaa”. Chociaż to chyba nie jest mój znak firmowy. Bardziej „penetracja w trumnie”.
Czy Pan zawsze gra przed meczami, które komentuje na hali?
To jest moja zasada powiem od dwudziestu pięciu lat. Właściwie cały czas to robiłem jak były mecze w Trójmieście. Pamiętam jeszcze w Ostrowie też dawniej, we Włocławku, no w wielu miejscach, gdzie komentowałem w Polsce. Sprawdzam twardość obręczy.
Dziękuję.
Dzięki
Rozmawiał Bartosz Urbański