Powracamy do pięknych dla nas wspomnień minionego sezonu TBL. O mistrzostwie Stelmetu Zielona Góra, grze w Eurocupie a także czekającej Eurolidze opowiada specjalnie dla zastal.net komentator Canal+ Sport i Sportklub Wojciech Michałowicz, z którym rozmawiał Bartosz Urbański.
Wojciech Michałowicz (fot. vimeo.com)
Kolejny sezon za nami. W Europie po raz kolejny najlepsza drużyna jest z Piraeusu, w NBA po ciężkim boju w finale ekipa z Florydy, a w Polsce zmiana na tronie. Jest to zaskoczeniem dla Pana?
Wojciech Michałowicz: Mistrzostwo NBA dla Miami Heat i obrona prymatu w Eurolidze przez Olympiakos to sportowe wydarzenia w pełni zobiektywizowane, czyli omal maksymalnie prawdziwe ze sportowego punktu widzenia i całkowicie zasłużenie wywalczone w toku koszykarskich batalii. Ale wywalczenie przez zespół z Zielonej Góry pierwszeństwa w polskiej lidze po raz pierwszy to suma co najmniej kilku zjawisk. Po pierwsze kompromitujący i bezprecedensowy upadek dotychczasowych mistrzów, po drugie ograniczona konkurencja na polskim rynku i wreszcie ogromne zyski także w wymiarze sportowym, jakim był długi udział ze sporą liczba meczów do rozegrania w Pucharze Europy. Dynamiczna sytuacja w samym zespole i korzystna aura wokół niego oraz trafione transfery i zyskanie ostatecznie ciekawych osobowości tak w samej drużynie jak i wśród ludzi ją budujących, wszystko to uczyniło Stelmet w pełni zasłużonymi mistrzami Polski. Lecz najciekawsze pod wieloma względami (choćby w wymiarze europejskim) dopiero przed Stelmetem.
Seid Hajrić z Anwil powiedział w jednym z wywiadów, że poziom ligi spada, ale za to może wygrać każdy z każdym. Jest to z korzyścią dla przeciętnego Kowalskiego, który chce pójść sobie w niedzielę na mecz? Przeciętny kibic wolałby widzieć wysoką wygraną swojego zespołu czy ciekawy i zacięty mecz do ostatnich sekund?
Nie podlega dyskusji, że – używając bardzo ogólnikowego i nieprecyzyjnego słowa – poziom polskiej koszykówki w wydaniu ligowym idzie w dół. Nie oznacza to jednak, że nie brakuje na polskich boiskach meczów zaciętych, dramatycznych, ciekawych. Na regres składa się wiele elementów, od niedawnej wcale nie tak zdrowej dla reszty stawki dominacji klubu z Gdyni poczynając, na gorszej ogólnej koniunkturze ekonomiczno-sportowej kończąc. Wybitnych koszykarzy nie trafia do PLK zbyt wielu. Niedawni solidni zadaniowcy (vide Hajrić) stają się omal gwiazdami, a polscy koszykarze nie mają kogo ścigać i na kim się wzorować. Ale największą bolączką polskiego basketu pozostaje know how w czystej postaci, czyli fakt, że ciągle bardzo mało w niej prawdziwych menedżerów, ludzi z bogatą sportową wiedzą i doświadczeniem. Światłych ludzi na pozycjach dyrektorów sportowych i prezesów klubów, którzy są w stanie zbudować właściwą strukturę zawodowych organizacji koszykarskich. I ciągle jeszcze w klubach i szefostwie naszej koszykówki tak wiele osób, które nie spełniają wymogów profesjonalizmu, i ciągle sporo postaci dziwnych, kreujących się na zupełnie kogoś innego niż są naprawdę. Ze szkodą dla całej ligi i poszczególnych zespołów.
Walter Hodge zdecydował się odejść po sezonie do Hiszpanii, a Oli Stević wraz z Dejanem Borovnjakiem do Turcji. Doczekamy się czasu, że liga krajowa nie będzie przystankiem na linii „USA – dobry klub w Europie” tylko będziemy w pełni wartościową ligą na Starym Kontynencie?
Gdyby polska liga koszykarzy była dla graczy przystankiem przed czołówką Europy czy nawet NBA to byłaby to sytuacja omal idealna. Choć trzeba pamiętać, że i tak bywało w kilku przypadkach. Ta kwestia wiąże się jednak z wątkami poruszonymi wcześniej, czyli profesjonalnym zarządzaniem zawodowym klubem koszykarskim. To ciągle nasza pięta achillesowa. Tak bardzo brakuje w niej ludzi z prawdziwą wiedzą, szczerymi intencjami, jasnymi zamiarami, a nie przedkładającymi ponad wszystko własne korzyści, koniunkturalne cele, środowiskowe awanse. Na pewno nie tędy droga.
W pierwszym roku po powrocie do PLK – zielonogórski Stelmet w europejskich pucharach nie grał i skończył sezon przed playoff na 9. miejscu. W drugim roku dalej nie grał w Europie – ale już zdobył brąz na krajowym podwórku. W trzecim roku drużyna wszystkich zaskoczyła w rozgrywkach Eurocupu i zdobyła mistrzostwo. Do czterech razy sztuka i czas na podbój Euroligi? Stać na to zespół z Zielonej Góry według Pana?
Już samo odbudowanie marki jaką był kiedyś koszykarski klub z Zielonej Góry i ostatnie znaczące osiągnięcia nie mające wcześniej precedensu w Zastalu-Stelmecie to naprawdę wspaniałe story. Nie byłoby możliwe bez ciężkiej pracy, włożonej wiedzy, integrowania lokalnego i nie tylko środowiska, nie tylko sportowych ambicji oraz oczywiście szczypty szczęścia. Najbardziej powinna jednak cieszyć pewna linearność sukcesów, ciągłość marszu w górę, stałe postępy. To może oznaczać, że powstaje wokół paru liderów tak boiskowych jak i przede wszystkim tych około boiskowych, pewien model organizacyjny, że idzie się we właściwym kierunku. Ale droga jeszcze daleka.
Zielona Góra została rozlosowana do grupy, w której można liczyć na wiele emocji. Czy można liczyć również na awans?
Pewnie, że chciałoby się od razu podbijać koszykarską Europę, korzystając trochę nadal (jak po części także w Eurocup 2012/13) z faktu, że jest się swego rodzaju enigmą dla konkurencji, rywalem mało znanym i nie tak rozpoznanym. Ale w sporcie trzeba szukać najbardziej właściwego dla siebie (drużyny) bilansu ambicji i możliwości oraz cierpliwości pokory. Trzeba się na początek na pewno cieszyć z samej możliwości konfrontacji z mistrzami Euroligi 2012/13 z Pireusu, z tej miary firmami euroligowymi co Montepaschi, Unicaja czy Galatasaray, korzystać też z okazji sprawdzenia się z podobnymi nuworyszami w stawce czyli Bayernem Monachium. A awans do Top 16, czyli bycie w pierwszej czwórce swej grupy sezonu zasadniczego Euroligi? Dlaczego nie założyć takiej ewentualności choćby w budżecie drużyny.
Na koniec pytanie w klimacie sezonu ogórkowego. W koszykówce idzie nowe. Gra się dwoma rozgrywającymi na parkiecie czy z „fałszywymi” centrami, a drużyny nastawiają się na kontrataki. Rzadko kto przypasowuje zawodników do konkretnych pozycji, jeśli już to słyszymy o fałszywych czwórkach grających jako piątka, gdzie takim zawodnikiem był np. w zielonogórskiej drużynie Dejan Borovnjak. Jest to z korzyścią dla widowiska ?
Bez wątpienia koszykówka w stylu showtime to nazwijmy to styl, który chciałby preferować prawie każdy zespół koszykarskiego globu. Takie właśnie granie po pierwsze wymaga nastawienie na niską piątkę, postawienie na graczy obwodu, odejścia od coraz mniej aktualnych kanonów. Ale ten etap klub z Zielonej Góry ma już omal za sobą. Przecież nie byłoby sukcesów w ostatnich trzech latach koszykarzy Stelmetu, gdyby nie wybitni gracze obwodowi, uzupełnieni właściwymi, idealnie ich uzupełniającymi uniwersalnymi wysokimi. Dlatego właśnie tak przebojem zielonogórska drużyna wkracza na salony koszykarskiej Europy.
Rozmawiał: Bartosz Urbański