Zapełniona po ostatnie miejsce Hala Centrum Rekreacyjno-Sportowe powitała zawodników tego wyjątkowego wieczoru ogromną ilością białych serpentyn, które rzucone z trybun zrobiły piorunujące wrażenie na zgromadzonych w CRS-ie.
Serpentyny zasypały dziś część parkietu podczas prezentacji
(fot. Aleksandra Krystians)
Pierwsze posiadanie przypadło gościom ze Zgorzelca, a wynik otworzył Mardy Collins. Od pierwszych sekund zarówno na parkiecie, jak i na trybunach, dosłownie iskrzyło. Jednak to przyjezdni lepiej rozpoczęli – po chwili akcją 2+1 popisał się Filip Dylewicz. Na szczęście dla zielonogórzan szybko odpowiedział Aaron Cel skutecznym lay-upem. To właśnie Cel był liderem Stelmetu w pierwszych minutach. Mimo to prowadzenie utrzymywali zgorzelczanie – po „trójce” Dylewicza było 10:6. Świetnie odpowiadał Cel, mający na swoim koncie już 8 punktów po 4 minutach gry. Po grze obu zespołów widać było zaciętość, ale również i nerwy. Po rzutach wolnych Damiana Kuliga PGE Turów prowadził 16:10, a to skłoniło trenera Saso Filipovskiego do wzięcia pierwszego timeoutu tego dnia. Ożywiło to gospodarzy, lecz nadal brakowało skuteczności z gry, w odróżnieniu do gości znad granicy. Rzut zza łuku Michała Chylińskiego sprawił, iż było już 22:10 dla Turowa. Zielonogórska publiczność postanowiła dać jeszcze większe wsparcie swoim ulubieńcom, zrywając się z miejsc i coraz to głośniej dopingując Stelmet. To jednak nie pomagało – mnożyły się straty, co skrzętnie wykorzystywał zgorzelecki zespół. Ostatecznie rezultat po pierwszych dziesięciu minutach to 28:17 dla PGE Turowa. Musiała nastąpić jakaś poprawa, gdyż zgorzelczanie prezentowali się – nie ma co ukrywać – o wiele lepiej niż gospodarze.
Drugą kwartę szybko otworzył celnym rzutem Daniel Johnson. Strata zmniejszyła się do dziewięciu punktów, lecz niestety na tej granicy się zatrzymała. Zmienił to dopiero rzut Johnsona na 23:30. Nie można było się cieszyć zbyt długo, gdyż błyskawicznie akcją and1 odpowiedział Tony Taylor. Fatalne błędy w defensywie sprawiły, że znów było ponad dziesięcioma „oczkami” dla Turowa – 34:23. Filipovski wziął kolejną przerwę na żądanie. Na niewiele się to zdało – Turów nadal utrzymywał wypracowaną wcześniej przewagę, a nawet ją powiększał (44:29 po „trójce” Kuliga). Po tym rzucie coś drgnęło i Stelmet mocno odżył – po celnym rzucie z dystansu Przemysława Zamojskiego było 38:47 i gospodarze znów wracali na właściwe tory. Ostatecznie po pierwszej połowie Stelmet przegrywał 38:49. Strata spora, lecz zaczęło to wyglądać nieco lepiej. Trzeba było jednak jeszcze bardziej spiąć się przed drugą połową.
Łukasz Koszarek zdobył najwięcej punktów dla Stelmetu
(fot. Aleksandra Krystians)
Po przerwie lepiej w mecz weszli zielonogórzanie. Nagle wystrzelił jednak ponownie Collins, znów nieco stopując Stelmet. Całe szczęście nie potrafiło to powstrzymać gospodarzy, którzy uwierzyli w siebie i swoje możliwości. Dobrze grał Adam Hrycaniuk, przestawiając kilka razy Kuliga w pomalowanym. Niestety – okres dobrej gry przeminął, a zgorzelczanie ponownie przejęli inicjatywę. Przy stanie 58:45 dla gości coach Filipovski po raz trzeci w spotkaniu wziął przerwę na żądanie, by poukładać grę zielonogórzan. Brakowało koncentracji i skupienia, co doskonale wykorzystywali gracze PGE Turowa. Po rzucie za trzy Koszarka było już tylko 52:60. Ostatnie sekundy trzeciej części meczu były wyjątkowe emocjonujące – obie strony nie miały zamiaru ustępować, przez co większość akcji kończyło się faulem bądź stratą. W końcu trzecia kwarta zakończyła wynikiem 54:62, a ostatnie minuty miały należeć do tych najgorętszych i najbardziej emocjonujących.
Ostatnia kwarta rozpoczęła się niestety od drobnego urazu Hrycaniuka, którzy zmuszony był opuścić parkiet. Całe szczęście nie złamało to zielonogórzan, a po punktach Chevona Troutmana było tylko 56:62. Przełom miał nastąpić po „trójce” Russella Robinsona na stan 59:62. Tak się też stało – ponownie Robinson zdobył punkty i było jedynie 61:62. Emocje sięgały zenitu, a normy hałasu w hali CRS z pewnością zostały przekroczone – i to bardzo mocno. O czas poprosił Miodrag Rajković. Zgorzelczanie świetnie przerwę wykorzystali, gdyż po powrocie na parkiet Olek Czyż błyskawicznie zdobył 3 punkty i rezultat wynosił 65:61 dla Turowa. Od tego momentu walka toczyła się praktycznie kosz za kosz – raz Stelmet, raz Turów. Szansę na punkty na remis miał Robinson, ale piłka wypadła z jego rąk przy kontrze. W kolejnej akcji Amerykanin już się nie pomylił i był remis 67:67. Trener Rajković szalał i od razu poprosił o czas. Na niecałe pięć minut do końca remis oznaczał tylko jedno – walkę do ostatniej sekundy. Goście gubili piłkę, lecz Stelmet nie potrafił tego wykorzystać i nie trafiał kluczowych rzutów. W końcu Koszarek trafił z dystansu i było 70:67 dla Stelmetu! Do końca pozostawały dwie minuty, a Quinton Hosley trafił tylko jeden rzut wolny i było 71:68. Piąte przewinienie popełnił Aaron Cel i zmuszony był zejść z parkietu. Jednocześnie o przerwę ponownie poprosił sztab ze Zgorzelca. Pozostawało półtorej minuty do końca i trzy „oczka” przewagi zielonogórzan. Z linii rzutów wolnych dwukrotnie pomylił się Kulig, a Stelmet takiej okazji nie mógł zmarnować – dwa punkty zdobył Koszarek i było 73:68! Minuta do końca – pięć „oczek” różnicy. Już wtedy wszyscy czuli, że wygrają zielonogórzanie. Na linii rzutów wolnych stawał jeszcze Robinson, pieczętując zwycięstwo na sam koniec celną „trójką”.
Stelmet zwycięża 78:70 w najważniejszym meczu ostatnich miesięcy. Tym spotkaniem gospodarze udowodnili, że są w stanie walczyć z najlepszymi i realnie zagrażać gracom ze Zgorzelca. Wyśmienite zawody rozegrał Russell Robinson zdobywając 14 punktów, a liderem okazał się być Łukasz Koszarek z 19 punktami.
Stelmet Zielona Góra – PGE Turów Zgorzelec (17:28, 21:21, 16:13, 24:8)
Stelmet: Koszarek 19, Robinson 14, Zamojski 13, Cel 11 (10 zb), Hrycaniuk 8, Johnson 6, Troutman 4, Hosley 3, Chanas 0, Kucharek 0
PGE Turów: Collins 22, Kulig 14, Dylewicz 11, Chyliński 8, Chyż 7, Taylor 5, Jaramaz 3