Stelmet rozpoczął drugą rundę rozgrywek Eurocup od niespodziewanego zwycięstwa nad Cajasolem 76:67. Po niezwykle trudnej walce przez całe 40 minut, nasz zespół pokazał, że jest w stanie wygrać z każdym, a Sewilla na pewno nie zaliczy wyjazdu do Zielonej Góry do udanych.
Czy jeszcze kilka miesięcy temu powiedziałby ktoś, że do Zielonej Gór y przyjedzie hiszpańska drużyna koszykarska? A może, że Stelmet będzie wygrywał z niezwykle silnymi klubami europejskimi? Odpowiedź jest prosta: nie. Teraz jednak nasza drużyna potwierdza powiedzenie „chcieć znaczy móc”. Teoretycznie Stelmet jest najsłabszym zespołem w swojej grupie, to jednak nie miało dzisiaj większego znaczenia. Nasza drużyna razem z szóstym zawodnikiem, którym z pewnością byli kibice zwyciężyła nad Cajasolem, który po pierwszej połowie nie spodziewał się takie odpowiedzi gospodarzy.
Zacznijmy od początku. W pierwszych minutach Stelmet wydawał się czuć nieswojo na własnym parkiecie. Może za sprawą tak silnego przeciwnika, albo jakiejś presji. Problemem była słaba skuteczność i starty, które zdarzały się zielonogórzanom dość często. W ostatnich minutach tej kwarty udało się mocno zmniejszyć przewagę Cajasolu. Skoro udało odrobić się większość strat, to czemu by tak nie przejąć prowadzenia? Nie jeden kibic z pewnością pomyślał tak na hali bądź przed telewizorem. Długo czekać nie trzeba było, ponieważ już na początku Stelmet minimalnie wysunął się na prowadzenie. Radość była jednak zbyt szybka, ponieważ ponownie Cajasol rozpoczął swój strzelecki popis. Druga kwarta zakończona wynikiem 32:39 zapowiadała, że po przerwie czeka nas jeszcze więcej emocji.
Druga połowa szła już o wiele lepiej. Stelmet od początku radził sobie lepiej w ofensywie. To pozwoliło ponownie zbliżyć się do rywala i zacząć walkę od nowa. Wtedy każdy punkt był na wagę złota. Ostatecznie trzecia kwarta zakończyła się remisem 57:57. W ostatniej odsłonie Stelmet jeszcze bardziej rozkręcił się i był nie do zatrzymania. Nawet, gdy wydawało się, że coś jest nie tak, to chwilę później widzieliśmy świetne akcje. Tym wszystkim chyba zdziwiona była trochę drużyna z Sewilli, która momentami nie mogła odnaleźć się na boisku. Co prawda walczyła do końca, jednak w obliczu tak twardego i skoncentrowanego Stelmetu nie miała po prostu jak wygrać w zielonogórskim CRS-ie.
Dzięki komu wygraliśmy to spotkanie? Dzięki całej drużynie, która walczyła od pierwszej do ostatniej minuty i nawet w trudniejszych momentach starała się ze wszystkich sił. Na największe pochwały zasługuje jednak Walter Hodge. Portorykańczyk zdobył 27 punktów, nie myląc się ani razu przy rzutach dwupunktowych i osobistych, natomiast przy tych z dystansu też radził sobie nie najgorzej (3/6). Dołożył do tego kilka asyst i przechwytów i zaprezentował się dzisiaj ze swojej najsilniejszej strony. Bardzo dobrze poradzili sobie też nasi wysocy koszykarze. Oliver Stević i Dejan Borovnjak mimo silnych centrów z Hiszpanii, dawali radę zdobywać wiele cennych punktów, a także zbierać piłki na obu tablicach. Do walki pod koszem włączył się także Quinton Hosley. Poza tym Amerykanin dorzucił ważne „oczka” i często skutecznie rozdawał piłki.
Podsumowując, Stelmet zagrał dzisiaj świetny mecz, a każdy zawodnik dał z siebie 100%. Efektem tego jest wygrana nad Cajasolem Sewillą, która powinna utkwić wszystkim fanom zielonogórskiej koszykówki na długo w pamięci. Przed Stelmetem jednak kolejne trudne spotkania, więc teraz czas skupić się na Treflu Sopot, a na rozpamiętywanie kolejnego, efektownego zwycięstwa przyjdzie czas po sezonie.
fot.Aleksandra Krystians
Agata Zwolak