Choć Zastalowcy grali w kratkę, doprowadzili wszystko do końca i zdołali zwyciężyć po raz trzydziesty z rzędu w Tauron Basket Lidze na własnym terenie – tym razem z Dąbrową 93:77. Oznacza to, że hala CRS jest niezdobyta od ponad roku!
Od prowadzenia mieli szansę rozpocząć goście, jednak nie wykorzystali okazji do zdobycia punktów – odwrotnie sprawa miała się z Łukaszem Koszarkiem, który w odpowiedzi trafił z półdystansu. Szybko odpowiedzieli dąbrowianie rzutem zza łuku Sama Dowera. Gospodarze kilkukrotnie odpuścili sobie krycie graczy MKS-u – pozwoliło to na skuteczne penetracje niskich zawodników drużyny z Zagłębia Dąbrowskiego. Zastalowcy odpowiadali bardzo płynną i skuteczną grą Dejana Borovnjaka pod koszem oraz przyzwoitym zastawianiem tablic. Borovnjak po pięciu minutach miał już osiem punktów na koncie, co pozwoliło z kolei na prowadzenie zielonogórzan 12:7. Trener Drażen Anzulović poprosił o czas, aby zatrzymać spokojny pochód mistrzów Polski…
Przerwa trenera MKS-u nie zdała się na zbyt wiele – dwie trójki gospodarzy po raz pierwszy wyprowadziły Zastal na ponad dziesięciopunktową przewagę (18:7). Później było już tylko lepiej – kolejne trafienia dały przewagę 20:7. Wtedy jednak dąbrowianie powrócili do gry i nieco nadrobili. Przy stanie 23:13 to Saso Filipovski wziął timeout, aby nieco uspokoić grę. Przyjezdni odzyskali inicjatywę i zaczęli poważnie nadrabiać straty, redukując je w pewnym momencie do siedmiu „oczek” (24:17). Ostatnie dwie minuty nie przyniosły rzutów z gry, a jedynie trafienia z linii rzutów wolnych. Impas przełamał buzzer-beaterem Mateusz Ponitka, ustanawiając wynik na 28:19.
Druga kwarta nie przyniosła nic zaskakującego. Co prawda obie strony nawzajem faulowały się przy rzutach z dystansu, co poskutkowało trzema rzutami wolnymi na oba kosze, jednak rezultat nie zmieniał się w znaczący sposób – dalej stabilnie prowadził Zastal. Niestety widać było błędy zielonogórzan – rozegranie nie wyglądało tak dobrze jak na początku meczu, pojawiały się dodatkowo problemy z faulami. Dąbrowianie nie wykorzystywali wszystkich swoich szans, lecz mimo to niebezpiecznie naciskali mistrzów Polski. Po trafieniu Mateusza Dziemby z kontry było tylko 42:36 – Saso Filipovski poprosił o przerwę na żądanie. Obrona i zbiórka całkowicie się posypały. Po reakcji trenera udało się powrócić do prowadzenia dziesięciopunktowego, co i tak nie imponowało. Mimo to taki stan rzeczy wystarczał na dystansowanie przeciwnika. Ostatecznie po pierwszej połowie zatrzymano przeciwników na trzynastu punktach straty – 53:40.
W trzeciej kwarcie do ofensywy rzucili się goście z Dąbrowy Górniczej – większa intensywność i zaangażowanie dąbrowian oraz fatalne błędy gospodarzy doprowadziły do utraty części wypracowanej przewagi w zaledwie dwie minuty (55:48). Na szczęście skuteczność odzyskał po krótkiej niemocy Vlad Moldoveanu, a w jego ślady poszedł Ponitka i było znów 12 „oczek” przewagi – 60:48. Jak się później okazało, były to początki budowania jeszcze wyższego prowadzenia. Trójka Vlada wyprowadziła drużynę na 67:49 i to 18-punktowa różnica doprowadziła do szewskiej pasji trenera Anzulovicia – Chorwat poprosił o przerwę techniczną…
MKS nie potrafił przełamać się i odzyskać rezon – taki sam jak na początku kwarty. Nie pomagały w tym „dachy” dla trenera Anzulovicia oraz Rashauna Broadusa, dające gospodarzom szanse na umacnianie się na prowadzeniu. Trójka Dee Bosta równo z syreną kończącą kwartę dała przewagę 17-punktową, co i tak było poprawą względem poprzedniej części meczu. 78:61 dawało bezpieczny zapas na ostatnie 10 minut.
W czwartej kwarcie nie zmieniało się zbyt wiele. Przewaga Zastalu pozostawała taka sama. Trener Filipovski zdecydował się dać więcej minut rezerwowym – sporo grał więc Marcel Ponitka, Szymon Szewczyk i Karol Gruszecki. Wynik końcowy – 93:77. Twierdza CRS ciągle niezdobyta!
Statystyki wkrótce.
Stelmet BC Zielona Góra – MKS Dąbrowa Górnicza 93:77 (28:19, 25:21, 25:21, 15:16)
Stelmet:
MKS: