Po tym, jak Stelmet bez problemów pokonał Start Gdynia, rozmawialiśmy z Tomaszem Wojdyłą. Zawodnik, który w swojej karierze reprezentował także zielonogórskie barwy opowiedział nam o tym spotkaniu, a także o całym tym sezonie spędzonym w Gdyni.
Tomasz Wojdyła po kilku latach powrócił do Zielonej Góry (fot. Aleksandra Krystians)
Tomasz Wojdyła Zieloną Górę zna bardzo dobrze, jednak po kilku latach nieobecności tutaj, ta rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej, niż jak Pan pamięta.
Dużo się zmieniło, nowa hala, nowy zespół, który mierzy w mistrzostwo, także rzeczywiście dużo się zmieniło.
Liczyliście na niespodziankę, czy ten mecz bardziej był z kategorii przegranych na początku?
Przyjechaliśmy tu powalczyć, ale okazało się, że ten mecz przegraliśmy prawdopodobnie już w szatni. Niestety. Zabrakło jakiejś motywacji, nie wiem czego i potem to wyglądało tak jak wyglądało.
No właśnie czego zabrakło najbardziej w tym meczu? Gry ofensywnej czy obronnej?
Myślę, że wszystkiego. Ciężko szukać jakichkolwiek pozytywów w naszej grze. Przed nami dużo pracy i mam nadzieję, że jeszcze poprawimy naszą grę.
Widać było, że podwajaliście Waltera Hodge’a. Chcieliście go zatrzymać, jak z resztą większość ekip, ale akurat Waltera chyba zatrzymać się nie da.
Na pewno ciężko jest go powstrzymać. Generalnie, w Zielonej Górze jest wielu klasowych graczy. Skupialiśmy się troszeczkę na Hodge’u, ale nie udało się.
Mówił Pan o braku mobilizacji, ale wydaje mi się, że ta mobilizacja przyszła szczególnie po drugiej kwarcie, po zejściu do szatni. Wróciliście na parkiet bardziej nabuzowani i graliście lepiej. Skąd się wzięła u was ta mobilizacja? Stelmet obniżył troszkę loty, czy faktycznie to u was ta gra była lepsza?
Na pewno Stelmet rozluźnił się w drugiej połowie. Próbowaliśmy to wykorzystać i troszeczkę zmazać to, co pozostawiliśmy po pierwszej połowie. Troszkę powalczyliśmy, ale niestety nie udało się.
W drugiej kwarcie wylądował Pan na parkiecie uderzony w szczękę. Coś się stało poważniejszego?
Przygryzłem sobie tylko język, także nic groźnego.
Jest Pan najbardziej doświadczonym graczem Startu Gdyni. Jak się gra w zespole z młodymi zawodnikami?
Czasami ciężko, czasami naprawdę ciężko.
Jakie są tego powody?
Troszeczkę inaczej postrzegamy koszykówkę. Oni dopiero wchodzą w koszykówkę, a ja już troszeczkę lat spędziłem na parkiecie. Czasami ciężko jest z porozumieniem, bo oni patrzą na to wszystko inaczej niż doświadczeni gracze.
Start Gdynia znajduje się w dolnej części tabeli Tauron Basket Ligi. Czego brakuje wam, abyście mogli na równi mierzyć się z innymi zespołami, chociażby z środka tabeli?
Zrównoważenia w naszej grze. Myślę, że ten środek tabeli nie jest tak daleko od nas. Przegraliśmy głupio w tym sezonie sześć czy siedem meczy, także gdybyśmy wygrali chociaż połowę z tego to bylibyśmy koło ósmego miejsca. Głupio przegrane mecze z Polpharmą, z Koszalinem, w Tarnobrzegu, także tych meczy trochę się nazbierało. Gdybyśmy potrafili w tych meczach wytrzymać z naszą mobilizacją do końca, to bylibyśmy spokojnie koło ósmego miejsca. Niestety, ciężko utrzymać nam mobilizację do końca i tak to wygląda, że nasze miejsce, jest tam gdzie jest.
Start Gdynia to trzeci klub w Trójmieście, ale dużo mówi się o połączeniu Asseco Prokomu z Treflem w przyszłym roku. Czy według Pana to jest dobra inicjatywa?
Ciężko powiedzieć. To są tylko takie plotki, więc to chyba ni ja powinienem o tym mówić i o tym decydować. Może rzeczywiście lepiej by było, gdyby był jeden silny klub w Trójmieście, ale ciężko mi powiedzieć. To już ode mnie nie zależy.
Rozmawiał Paweł Mytlewski (Radio ESKA Zielona Góra)