Chyba nikt nie spodziewał się takiego przebiegu meczu… Stelmet był zdecydowanym faworytem w dzisiejszym meczu, jednak uległ beniaminkowi tegorocznych rozgrywek Rosie Radom 96:100, a walkę z rywalem potrafił nawiązać tylko w pierwszych i ostatnich minutach.
Od początku można było zauważyć, że to nie jest najlepszy dzień Stelmetu. Przez pierwsze minuty gra wydawała się być wyrównana, a prowadzenie zmieniało się co chwilę. Jednak goście szybko zaczęli budować przewagę. Stelmet nie trafiał do kosza, tracił piłki, a to wszystko wykorzystywała Rosa, która rozkręcała się coraz bardziej. Zaczęła trafiać także z dystansu, a gospodarze wyglądali na zdekoncentrowanych i zdziwionych takim przebiegiem gry. Mimo przerw dla Mihailo Uvalina i wielu zmian, Stelmet nie potrafił odnaleźć się na parkiecie i pierwszą kwartę przegrał 15:26.
Druga kwarta wcale nie wyglądała lepiej. Gospodarze zamiast zabrać się za odrabianie strat, cały czas prezentowali, delikatnie mówiąc, słabą koszykówkę. Akcje w ataku były chaotyczne, Stelmet popełniał wiele prostych błędów. To wszystko wykorzystywała Rosa, która trafiała praktycznie z każdej pozycji. Zawodnicy z Radomia byli niezwykle niebezpieczni na obwodzie, gdzie po pierwszej połowie mieli skuteczność 70%! Poza tym goście rzadko mylili się przy rzutach osobistych, których wykonali bardzo dużo. Sędziowie odgwizdywali wiele przewinień i ich praca wzbudzała kontrowersje nie tylko na trybunach, ale także przy ławce naszych zawodników. Jak już nie raz się w tym sezonie przekonaliśmy, dyskusje z sędziami nie kończą się pozytywnie, a jedynie wprowadzają jeszcze większą nerwowość na parkiecie. Ostatecznie druga, słaba kwarta zakończyła się wysokim prowadzeniem Rosy 58:36.
Takiego przebiegu gry nikt się nie spodziewał i czekaliśmy na odrodzenie Stelmetu po przerwie. Chociaż nie zobaczyliśmy całkowitej zmiany w grze naszych koszykarzy, to niektóre akcje mogły cieszyć i pozwoliły optymistyczniej spojrzeć w przyszłość. Powoli strata punktowa gospodarzy zmniejszała się, aż w końcu o czas musiał poprosić zaniepokojony Wojciech Kamiński. Kiedy Rosa prowadziła już tylko dziesięcioma punktami, wydawało się, że teraz będzie już tylko lepiej. Niestety zielonogórzanie pozwolili sobie na chwilę nieuwagi, co skończyło się ponownym wysokim prowadzeniem Rosy. Na koniec kwarty Stelmet dorzucił jeszcze parę „oczek”, a trzecia część meczu zakończyła się wynikiem 64:78.
Ostatnia odsłona spotkania zapowiadała wiele emocji i faktycznie ich nie zabrakło. Na początek goście popisali się kilkoma celnymi rzutami. Przy 18-punktowej stracie, część kibiców nie wierzyła już w zielonogórską ekipę i zaczęła opuszczać halę. Mimo to, nasi koszykarze zabrali się do roboty i w ostatnich minutach spotkania pokazali, że są w stanie grać tak jak przystało na brązowych medalistów zeszłego sezonu. Dali z siebie wszystko, aby dogonić rywala i przewaga stopniała do zaledwie trzech, czterech punktów. Zabrakło jednak czasu i ostatecznie Rosa sensacyjnie pokonała Stelmet 100:96.
W ekipie z Radomia świetnie zaprezentowali się Slavisa Bogavac i Nic Wise. Dla Serba było to najlepsze spotkanie w tym sezonie. Zdobył 27 punktów, radząc sobie świetnie zarówno pod koszem jak i na obwodzie, a do tego przy rzutach osobistych. Natomiast Amerykanin pokazał swoje umiejętności strzeleckie, ale poza tym świetnie rozgrywał piłkę. Do dorobku 23 punktów dopisał 11 asyst i cztery przechwyty. Z dobrej strony zaprezentował się także Mateusz Jarmakowicz, dla którego był to pierwszy mecz w barwach Rosy Radom. Cieniem dla samego siebie był natomiast J.J. Montgomery. Lider ekipy z Radomia, zdobył zaledwie cztery punkty, a do tego nie wnosił za wiele do gry swojej drużyny.
Jeżeli chodzi o koszykarzy Stelmetu, to ciężko pochwalić koszykarzy po takim spotkaniu. Jednak, jeśli mamy wyróżniać któregokolwiek z graczy, to trzeba zacząć od Olivera Stevicia. Serb był jednym z zawodników, który w czwartej kwarcie znacząco pozwolił zbliżyć się do Rosy. Przez cały mecz walczył także pod tablicami, zarówno w ataku jak i w obronie. Drugim strzelcem po Steviciu był Walter Hodge. Nasza gwiazda zdobyła 18 punktów, ale zakończyła mecz już w trzeciej kwarcie. Problemem były przewinienia, które szybko wykluczyły go z gry. Drugi zawodnik z duetu Ho-Ho, Quinton Hosley nie zabłysnął dzisiaj na parkiecie. Grał z fatalną skutecznością (1/7 rzutów z gry), a także nie było widać jego agresywnej obrony na przeciwnikach. Ze swojego występu nie może być do końca zadowolony także Zbigniew Białek. Jego debiut w Stelmecie, nie był najlepszy. Białek zdobył trzy oczka i trzy zbiórki. W ataku miał problemy ze znalezieniem sobie miejsca i odpowiedniej pozycji, ale za to w defensywie był trudną przeszkodą dla Rosy.
Przed meczem kapitan naszej drużyny, Kamil Chanas, zapowiadał „Jeżeli zagramy na 100 procent, to wygramy”. I faktycznie tak by było, gdyby zielonogórzanie grali z zaangażowaniem przez 40 minut. Jak się okazało, ostatnie minuty nie wystarczą, aby odnieść zwycięstwo. Dejan Borovnjak mówił natomiast „wiemy, że Rosa jest ostatnim zespołem w tabeli, to jednak nie ma wpływu na nasze nastawienie”. A jednak, było inaczej. W pierwszej połowie ewidentnie było widać, jak zielonogórzanie zlekceważyli przeciwnika i przez to pozwolili mu na takie wysokie prowadzenie.
10 dni temu Stelmet efektownie pokonał Lokomotiv Kubań Krasnodar, pokazując przy tym swoje umiejętności i potencjał, a dzisiaj było dokładnie na odwrót. Zielonogórzanie sensacyjnie przegrali z ostatnią w tabeli Rosą Radom i pokazali jak nie powinno się grać. Przed naszą ekipą zapowiada się trudny tydzień. Już w piątek wybiorą się do Zgorzelca, gdzie na koniec rundy zasadniczej będą starali zrewanżować się za ostatnie porażki w polskiej lidze.
Agata Zwolak