Najbardziej wartościowy gracz finałów Tauron Basket Ligi, czyli Quinton Hosley. Tuż po zdobyciu przez Stelmet Mistrza Polski rozmawialiśmy z nim o ostatnim spotkaniu, złotym medalu i kolejnym sezonie.
Quinton Hosley ze swoim ojcem, chwilę po odebraniu statuetki MVP (fot. Aleksandra Krystians)
Po pierwsze wielkie gratulacje za zdobycie pierwszego mistrzostwa dla Zielonej Góry. To także pierwszy mistrzowski tytuł w Twojej karierze. Co możesz powiedzieć o tym ostatnim spotkaniu?
Bardzo chcieliśmy zakończyć tę serię tutaj. Już nie chcieliśmy tam wracać. Musielibyśmy grać mecz numer pięć gdyby dzisiaj się nie udało. Zrobiliśmy to też dla naszych kibiców, bardzo chcieliśmy wygrać w naszej hali.
A jak smakuje bycie mistrzem Polski?
Dobrze smakuje. Mistrzostwo musi smakować dobrze. Na początku sezonu każdy zespół startuje z tego samego poziomu, z tym samym celem. Bycie tym ostatnim – zwycięskim zespołem jest bardzo miłe.
W którym momencie poczułeś, że mistrzostwo jest już wasze?
Tak na dwie, dwie i pół minuty przed końcem meczu. Wtedy kiedy trafiłem ten rzut z faulem. Potem trzeba było się trzymać i czekać aż zegar wskaże „zero”.
Czemu lub komu można zawdzięczać ten sukces?
Powiedziałbym, że możemy go zawdzięczać nam samym. Każdy z nas w końcu pokazał swój potencjał. Mieliśmy w tym sezonie wzloty i upadki. Raz wyglądaliśmy świetnie, a innym razem fatalnie. Najważniejsze, że zaczęliśmy prezentować się świetnie jako zespół w odpowiednim czasie. W decydującej fazie sezonu graliśmy swoją najlepszą koszykówkę.
Co o perspektywach na następny sezon? Czy jest to możliwe, że zobaczymy się ponownie w kolejnych rozgrywkach?
Wiesz, wszystko jest możliwe. Ale Ty możesz zobaczyć mnie w każdym miejscu, mam swoją stronę, zawsze możesz na nią zajrzeć. Daję sobie kilka tygodni i potem zobaczę, co postanowię w temacie przyszłych rozgrywek.
Rozmawiał: Kacper Pupin