Choć łatwo nie było, a jeszcze na minutę przed końcem nie mogliśmy być pewni, że nasza ekipa dowiezie zwycięstwo do syreny końcowej. Na szczęście hala CRS pozostaje niezdobyta przez żaden ligowy zespół.
Dzisiejsze spotkanie z Treflem miało umocnić nas na pozycji lidera Tauron Basket Ligi. Początek spotkania pokazał jednak, że nie będzie to łatwy mecz. Choć szybko dwa „oczka” zdobył Adam Hrycaniuk, później długo, długo nikt nie mógł trafić do kosza. Goście rozpoczęli dość niemrawo, ale z minuty na minutę coraz bardziej się rozkręcali, aż w efekcie wyszli na prowadzenie. Ekipa z Sopotu odskakiwała coraz bardziej, a nasz zespół po sześciu minutach miał na swoim koncie zaledwie cztery punkty. Szczególnie groźni okazali się Michał Michalak i Eimantas Bendzius, którzy zdobyli praktycznie wszystkie punkty dla Trefla. O czas poprosił Saso Filipovski. Krótka przerwa wystarczyła, aby Stelmet powrócił do gry i zbliżył się do przeciwników. Po 10 minutach nie najlepszej gry zielonogórzan na tablicach widniał wynik 14:17. Zapowiadała się ciężka walka w dalszych partiach pojedynku.
Nie trzeba było długo czekać na wyrównanie wyniku. W pierwszej akcji na dystansie popisał Chevon Troutman. Gospodarze radzili sobie coraz lepiej, a podopieczni Mariusza Niedbalskiego nie mogli wstrzelić się do kosza. Przy prowadzeniu 23:17 trener sopocian zmuszony był poprosić o czas. Trefl cały czas nie mógł się jednak przełamać. Dopiero po rzucie Marcina Stefańskiego, gracze z Sopotu nieco poprawili skuteczność. Gra stała się nieco szybsza i bardziej ofensywna. Prowadzenie cały czas utrzymywała nasza drużyna, ciężko jednak powiedzieć o dominacji. Nie zabrakło agresywnych fauli i kontrowersyjnych decyzji sędziów, przez co atmosfera na parkiecie i trybunach była bez przerwy gorąca. W końcu, po drugiej kwarcie Stelmet prowadził 38:28.
T2 znów dominował po obu stronach parkietu (fot. Aleksandra Krystians)
Trzecia kwarta rozpoczęła się od kilku świetnych akcji Quintona Hosley,a. Zaraz po tym, doczekaliśmy się odpowiedzi gości, którzy wyszli na parkiet jeszcze bardziej zmotywowani. Na szczęście Stelmet nie zamierzał oddać prowadzenia i kontrolował wynik spotkania. Agresywna obrona naszych koszykarzy przełożyła się na niepotrzebne przewinienia, jednak nie odczuliśmy większych skutków tych błędów. Dopiero w ostatniej minucie Trefl wykorzystał rzuty osobiste. Przed ostatnią kwartą przewaga zielonogórzan wynosiła 11 punktów. Przy prowadzeniu 54:43 nie można jednak było stracić koncentracji, ponieważ Trefl do końca mógł okazać się niebezpieczny.
Ostatnia partia meczu z początku nie dostarczyła nam szczególnych emocji. Prowadzenie gospodarzy nie tylko utrzymywało się, ale także rosło. Mimo przerw dla trenera, wynik meczu był zdecydowanie na naszą korzyść. Wydawało się, że zwycięstwo jest już bardzo blisko. Nic jednak bardziej mylnego. Oczywiście Stelmet nie byłby sobą, gdyby przedwcześnie nie poczuł zwycięstwa. Już na trzy minuty przed końcem pojedynku przewaga zielonogórzan powoli zaczęła topnieć, jednak na minutę przed końcem nasi koszykarze mieli zaledwie sześć punktów więcej od Trefla. Sopocianie uwierzyli, że są w stanie powalczyć o zwycięstwo. Na szczęście gospodarze nie pozwolili sobie na głupie błędy i dowieźli prowadzenie do końca.
Koszykarzy jak zawsze wspierali Janusz Jasiński (właściciel klubu) i Waldemar Sługocki (wiceminister infrastruktury i rozwoju)
Po dzisiejszym spotkaniu Stelmet jest już jedynym liderem w Tauron Basket Lidze. Dodatkowo pozostaje jedyną drużyną, która wygrała wszystkie mecze na własnym parkiecie. Oby tak dalej! Już za tydzień do Zielonej Góry przyjedzie Anwil Włocławek. Miejmy nadzieję, że ta passa będzie trwać dalej.
Stelmet Zielona Góra – Trefl Sopot 70: 62 (14:17, 24:11, 16:15, 16:19)
Stelmet: Quinton Hosley 22, Łukasz Koszarek 16, Aaron Cel 7, Przemysław Zamojski 7, Jure Lalić 6, Chevon Troutman 5, Russell Robinson 4, Adam Hrycaniuk 3, Kamil Chanas 0.
Trefl: Michał Michalak 17, Eimantas Bendzius 14, Willie Kemp 9, Marcin Stefański 6, Tautvydas Lydeka 6, Bojan Popović 5, Sarunas Vasiliauskas 3, Sławomir Sikora 2, Paweł Dzierżak 0, Grzegorz Kulka 0.