Polsko-czeski Mecz Gwiazd za nami. Naszym wysłannikiem na tą imprezę był Bartosz Urbański. Co go ujęło a co wypadło źle? Przeczytajcie w jego subiektywnym komentarzu.
„Houston, Houston, we have a problem.”
Nieprzypadkowe jest to odniesienie do miejscowości w stanie Teksas, gdyż właśnie tam odbył się tegoroczny All-Star Game Weekend. Wypadł on jak co roku – z pompą. Ku zdziwieniu wielu kibiców polskiej koszykówki, również wspaniale wypadł Mecz Gwiazd ligi polskiej (PLK) oraz czeskiej (MNBL) rozegrany we Wrocławiu. Zawody przeplatane konkursami okazały się niebywałym sukcesem, a „problem” jakim wydawało się być to przed meczem – okazał się niezwykle ogarnięty.
Przed tym charakterystycznym spotkaniem dla zawodników, trenerów, działaczy jak i kibiców – panowała atmosfera jakiejś zmiany. O ile dwie pierwsze grupy mają zamknięte usta przez tych trzecich, to kibice otwarcie wyrażali swoje niezadowolenie. Proponowałem powściągliwość w wyrażaniu opinii, ale spotykałem się tylko z niezrozumiałym dla mnie dystansem do meczu, do swoich zawodników.
Pierwszą sprawą sporną była forma rozgrywania. Co to za promocja jak grają z nami „jacyś Czesi”? Drugie: co z tradycją grania północ vs południe? Potem oczywiste pytania: jak to wyjdzie, ile to kosztuje i dlaczego warto poświęcić trochę czasu… Odpowiedzi w dalszej części tekstu.
Quinton Hosley i Walter Hodge
„Hodge, Hosley, Stevic – dream team?”
Każdy kto spoglądał w program imprezy widział jak mocno stoi Stelmet Zielona Góra. Według wielu, najlepszy rozgrywający polskiej ligi – występujący pod pseudonimem „ten co odchodzi z ligi” – Walter Hodge, skoczny jak sarna – Q Hosley oraz trochę zakręcony – Oliver Stević. Najlepiej zagrał oczywiście Portorykańczyk. Hodge okazał się bardzo… koleżeńskim graczem. Przy kreatywności i skuteczności zaowocowało to tytułem MVP, ale oprócz czystej gry liczyło się towarzyskie podejście do zabawy i warto odnotować niesamowitą momentami współpracę z Mateuszem Ponitką. Raz jeden asystował, raz drugi – oboje cudownie wykańczając swoje akcje. Z tą dwójką współpracował również chętnie nasz drugi zawodnik – Quinton Hosley.
Amerykanin skakał jak za najlepszych czasów i trudno uwierzyć, że jeszcze przed chwilą miał problemy z kontuzją. Więcej, kto wie jakby potoczył się konkurs wsadów, gdyby wystartował w nim T2. Na pewno było widowiskowo i jak przystało na Amerykanów – z fantazją. Najmniej widoczny był trzeci z naszych zawodników – Oliver Stević, który więcej Czechów zagadywał niż rzucał. Kto wie, może taką taktykę zalecił mu Miodrag Rajković?
Czeskie horyzonty?
Kto narzekał, że to akurat Czesi z nami zagrają musiał nawet nie spojrzeć w listę nazwisk. Jiri Welsch czy Michael Deloach to nie są obce nazwiska dla kibiców basketu w Polsce. Sąsiedzi z południa pokazali, że nie przyjechali do Wrocławia na wycieczkę i postawili ciężki opór. Ciężki opór był jednak budowany na zabawie, gdzie trzy akcje pod rząd do Pawła Mroza dogrywano piłkę na alley-oop, a Polak ewidentnie nie miał siły się wybić w powietrze.
Sam Deloach też rozwinął się od czasów gry w Tarnobrzegu i pokazał niesamowity warsztat. Jeśli ktoś uważa, ze nie warto przyjść podziwiać zawodnika, który miał z gry skuteczność 11/12 to jest nieprawdopodobne. Taki procent nawet w meczu towarzyskim robi niesamowite wrażenie.
Konkursy, czyli to co tygrysy lubią najbardziej.
Konkurs trójek zazwyczaj w rozgrywkach PLK stał na wyższym poziomie niż konkurs wsadów. Ku zdziwieniu i trochę ucieszy publiczności licznie zgromadzonej w Hali Ludowej – w tym roku było odwrotnie. „Trójki” wygrał Przemysław Zajmojski. Gracz Asseco Prokomu Gdynia był najrówniej prezentującym się zawodnikiem i w pełni zasłużył na tą wygraną. Twardy opór stawił mu Michał Chyliński. Twardy, ale tylko w eliminacjach. W finale przegrał zdecydowanie.
„Dunki” były popisem „Czechów”. To właśnie zawodnicy czeskiej ligi Michael Deloach oraz Austin Dufault brylowali w finale tego konkursu. Wygrał ten pierwszy będąc zdecydowanie najlepszym, ale kto wie, gdyby udały się wsady polskim zawodnikom. Konkurs ten stał na poziomie od dawna (nie boję się słowa, „nigdy”) nie widzianym w polskim wydaniu ASG.
„Shooting Stars” wzorem NBA rozgrywanego po raz pierwszy (i zapewne nie ostatni) wygrali gospodarze – ekipa dolnośląska. Ku fecie publiczności!
Były gracz Zastalu Jakub Dłoniak w eliminacjach konkursu rzutów za trzy
Z Czech do Polski ?
Polscy agenci na meczu nie spali i podziwiali. Kto wie czy z tej ligi czeskiej, wcale nie lepiej opłacanej od PLK, nie zobaczymy pielgrzymkę w lecie do naszego kraju. Łakomym kąskiem zdaje się być ten, który w niedzielne po południe ugrał we Wrocławiu najwięcej – Michael Deloach. Kto wie, może w Stelmecie za Waltera Hodge’a? Wśród zawodników robiących jak najbardziej pozytywne wrażenie byli między innymi Lukas Palyza, Austin Dufault (taki drugi Burgess) czy Paweł Mróz. Kto wie, może niedługo zobaczymy kogoś na parkietach PLK ?
Z kulis Hali Ludowej.
Wiadomo, że taki mecz przyciąga zawodników, kibiców, ale również i trenerów bez angażu. Ale nie w kuluarach, a na obrzeżach hali, na jeden z trybun można było spotkać Igora Griszczuka.
Swoim śpiewem spotkanie ubarwiła Halinka Młynkowa. Złośliwi dopowiadali, że rok temu też nie dało się słuchać, a było przynajmniej na co popatrzeć. Przypomnijmy, śpiewała Ewa Farna. Nie było jednak tak źle, dwie wstawki po kwadransie jako „pauza” sprawdziły się, ale zagadką organizatorów będzie czemu zaczynało to cały cykl wydarzeń.
Tematem rzeką oprócz sędziowania jest również poziom komentowania w TVP Sport. Ku zdziwieniu niektórych zgromadzonych w hali kibiców i dziennikarzy, zaskoczył wybór jednego z konferansjerów. Obok znanego wszystkim sympatykom basketu (tego w zielonogórskim wydaniu również) – Kacpra Lachowicza wystąpił… Piotr Sobczyński. I sprawdził się w tej roli lepiej niż w szklanym ekranie. Wspaniale oddaje to komentarz na Twitterze portalu 2TAKTY.com: „Piotr Sobczyński jako polski Michael Buffer – całkiem nieźle daje sobie radę.”
Miejsce konferencji prasowej po turnieju było świadkiem zabawnej sytuacji. Przyszedł Walter Hodge z pucharem za MVP. Oddał je do „popilnowania” jednemu z dziennikarzy i zasiadł na swoim miejscu za stolikiem. W pewnym momencie prowadzący konferencję zerwał się po puchar i oddał go Walterowi.
A jak mowa o konferencji to warto wspomnieć pytanie o to, gdzie odbędzie się drugi mecz. Miejsc jest kilka, a jednym z kandydatów jest… O2 Arena w Pradze.
Koszykarze PLK wykazali się rytmem muzycznym. W jednej z przerw odtańczyli przy ławce najnowszy hit – Harlem Shake, a sam Walter Hodge pokusił się o… Gangnam Style.
Podczas konferencji prasowej prezes ligi został zapytany przez jednego z dziennikarzy czy ASG nie przynosi strat. Zaprzeczył temu, jednak nie zdradzając kwoty ile kosztowała organizacja tego przedsięwzięcia. Zapewnił tylko brak minusa na koncie. Przy okazji zostało podkreślone, że mecz oglądało 5 tysięcy osób, a przy organizacji pracowało ok. 120 osób.
Podsumowanie:
Polsko-Czeski Mecz Gwiazd okazał się być sukcesem. Zarówno sportowym, jak i medialnym. Choć w tej drugiej zaniechała trochę obowiązku TVP, która wprost postawiła sytuację, że nie są w stanie zapewnić czasu antenowego przez cztery godziny „live”. Ten skrót był takim porozumieniem i jedynym rozsądnym wyjściem, gdyż tylko TVP miała możliwości transmisji z tego wydarzenia. Są to jednak szczegóły, którymi kibice tam, na hali, nie przejmowali się zbytnio. Mogli cieszyć się grą swoich ulubieńców, zobaczyć fajną koszykówkę i emocjonujące, w pełni trzymające w napięciu – zagrania.
W kuluarach można było spotkać się z opinią, że był to najlepszy ASG jaki dostali polscy kibice. Dla mnie, jako debiutanta w tego rodzaju imprezie przede wszystkim miało się liczyć widowiskowe granie, niesamowity procent trójek, porywający konkurs „dunków” i bardzo towarzyska atmosfera. To wszystko było. Czekam teraz w optymizmie jakim byli obdarzeni wszyscy we Wrocławiu na „rewanż” u Przyjaciół z południa. Oby było równie emocjonująco!
Bartosz Urbański