Miało być wysokie zwycięstwo w Radomiu? I było! Stelmet mimo wyczerpujących i dalekich podróży, bez większych problemów pokonał Rosę 110:92. To pierwsza w tym sezonie tak duża zdobycz punktowa naszego zespołu.
Już od pierwszych minut na boisku dominował bardziej doświadczony i silniejszy Stelmet. Zielonogórski zespół zaczął agresywną obroną, z którą nie radzili sobie najlepiej gospodarze. Na samym początku punktował Quinton Hosley i to dzięki niemu nasza drużyna uzyskała przewagę, którą sukcesywnie powiększała. Głównym strzelcem okazał się Marcin Sroka, który niespodziewanie wyszedł w pierwszym składzie. Nasz skrzydłowy co chwilę udowadniał, że trener nie pomylił się stawiając na niego i nie tylko świetnie punktował, ale także bronił i zbierał piłki. Rywale jednak się nie poddawali i próbowali odrabiać straty rzutami za trzy punkty, które wykonywali niemalże bezbłędnie. Po pierwszej kwarcie zielonogórska ekipa prowadziła 29:22.
W drugiej kwarcie w dalszym ciągu na parkiecie królował Sroka, dla którego pierwsza połowa była bardzo, bardzo udana. Skuteczny był także Oliver Stević, a także Hosley, który powrócił na boisko, po zmianie, o którą sam prosił Mihailo Uvalina. Widać było, że ta przerwa przydała się naszemu Amerykanowi i powrócił on na parkiet pełen sił do dalszej walki. Mogłoby się wydawać, że nasi zawodnicy radzili sobie w Radomiu bez trudu, jednak tamtejsza Rosa cały czas próbowała przeciwstawić się rywalowi. Gdy ich rzuty z dystansu nie przynosiły odpowiedniego efektu, zaczęli grać szybką koszykówkę i wiele punktów zdobywali po kontratakach. Nie wystarczyło to jednak, aby powstrzymać Stelmet. W ostatnich akcjach sześć punktów zdobył Mantas Cesnauskis i po pierwszej połowie zielonogórski zespół prowadził aż 61:41.
Po przerwie Stelmet w dalszym ciągu kontynuował dobrą grę, jednak z czasem u koszykarzy można było zauważyć zmęczenie. Warto podkreślić, że w całym spotkaniu grało zaledwie siedmiu zielonogórskich zawodników. W trzeciej kwarcie Stelmet miał wzloty i upadki. Po dobrej pierwszej części, do zespołu wdarła się totalna niemoc i Rosa zdobyła dziewięć punktów z rzędu. Szybko zareagował szkoleniowiec Stelmetu i po czasie ma parkiet powrócili ponownie zmobilizowani zawodnicy. Z dystansu trafił Walter Hodge, a następnie Mantas Cesnauskis i na 10 minut przed końcem goście mieli 15 punktów przewagi.
Niewiele osób liczyło w odrodzenie Rosy i także zawodnicy nie walczyli tak jak na początku spotkania. Wtedy także nasz zespół całkowicie stracił koncentrację i przestał bronić własnego kosza. Do tego głupie straty i wiele niecelnych rzutów przyczyniły się, że gospodarze postanowili jeszcze powalczyć. Rosa na czele z J.J. Montgomerym powoli zbliżała się do Stelmetu. Na szczęście Cesnauskis przełamał problemy ze skutecznością i trafił za trzy punkty. Mimo rozstrzygniętego już wyniku zawodnicy z Radomia jeszcze faulowali graczy Stelmetu, którzy nie mieli większych problemów przy rzutach osobistych. Ostatecznie spotkanie zakończyło się wynikiem 110:92 dla zielonogórskiego Stelmetu, który dzięki temu zwycięstwu umacnia swoją pozycję w górnej części tabeli ligowej.
W naszej ekipie zagrało dzisiaj tylko siedmiu koszykarzy. Trener nie pozwolił parkietu powąchać naszym centrom, ani także nie dał szans na występ Filipowi Matczakowi. Ci zawodnicy, którym zaufał Mihailo Uvalin pokazali się z bardzo dobrej strony. Marcin Sroka był w pierwszej połowie nie do zatrzymania, jednak po przerwie nie kontynuował swojej dobrej passy. Z kolei Walter Hodge, którzy nie błyszczał przed przerwą, później okazał się jedną z ważniejszych postaci. Nie można zapominać o Quintonie Hosley’u i Oliverze Steviciu czyli dwóch głównych strzelcach w Stelmecie, z czego Serb dołożył także 15 zbiórek. Jak już wymieniać wszystkich ojców dzisiejszego sukcesu to warto wspomnieć o Mantasie Cesnauskisie i Kamilu Chanasie, którzy byli cichymi bohaterami i pomagali w trudnych momentach. Jedynie Rob Jones nie miał dzisiaj całkowicie szczęścia z celnością, ale za to był bardzo pomocny w defensywie pod koszem.
Podsumowując Stelmet rozegrał dzisiaj dobre spotkanie i bez problemów pokonał słabszego rywala. Mimo, że zdarzały się błędy w grze zielonogórskich graczy, to powinniśmy się cieszyć z poprawy wyników na polskich parkietach. W tej chwili najmniej ważne jest to czy Stelmet gra z silniejszym czy słabszym zespołem, bo trzeba pamiętać, że każde zwycięstwo jest równie potrzebne.
Już w środę nasz zespół powróci na własny parkiet i rozegra mecz z Panioniosem Ateny, a za tydzień rozpoczną się mecze rewanżowe, kiedy to zielonogórscy gracze wybiorą się do Słupska.
Agata Zwolak