Kto by pomyślał, że mecz Stelmetu Zielona Góra ze Śląskiem Wrocław przyniesie tyle emocji. Ostatecznie zielonogórzanie roztrwonili przewagę w końcówce czwartej kwarty i dopiero po dogrywce wygrali z przyjezdną ekipą. Najwięcej punktów dla miejscowych zdobył Przemysław Zamojski (16).
Stelmet nie pozwolił sobie w pierwszych minutach na to co w Kazaniu. Wyszedł skoncentrowany i pewny swoich możliwości. Dodajmy, w dość niecodziennym zestawieniu, bo zabrakło Vlado Dragicevicia i Christiana Eyengi, którzy do tej pory byli etatowymi zawodnikami pierwszej piątki. Jak się okazało Czarnogórzec wciąż odczuwał jednak ból po lekkiej kontuzji łokcia, której nabawił się podczas meczu w Kazaniu. Eyenga po prostu usiadł na ławce.
Zaczął Kamil Chanas od celnej „trójki, poprawił Aaron Cel i Adam Hrycaniuk. Niezły początek Stelmetu przerwał dopiero Danny Gibson, ale nasi dalej robili swoje. Agresywna obrona dawała skutki. Śląsk nie potrafił wyrobić sobie czystej pozycji, więc i piłka nie wpadała do kosza. Doskonale prezentował się Przemek Zamojski, który na koniec pierwszej kwarty miał już na koncie cztery asysty, cztery zbiórki i piękną trójkę. Prowadziliśmy 21:12 i nic nie zapowiadało, że coś może się z tym względzie zmienić.
Kamil Chanas zagrał dobry mecz (fot. Aleksandra Krystians)
Niestety, w drugiej kwarcie nie było już tak kolorowo. Za grę wzięli się Gibson i Dominique Johnson, którzy niemal we dwójkę dogonili, a potem przegonili troszkę zagubiony Stelmet. Trudno grało się jednak bez Dragicevicia i Zamojskiego, który musiał zejść z parkietu szybko łapiąc trzy faule. Po połowie przegrywaliśmy punktem 34:35. Brakowało Vlado pod koszem, więc Czarnogórzec w końcu został desygnowany do gry. Początek trzeciej partii nie był jednak najlepszy. Dobrze w mecz wszedł MVP finału Intermarche Basket Cup Michał Gabiński, który najpierw machnął „trójkę”, a potem trafił po pięknej, zespołowej akcji spod kosza. Goście wyszli na prowadzenie 46:38.
Stelmet musiał się poprawić, bo wyraźnie trybiki zaczęły zgrzytać. Mihailo Uvalin wziął czas i… zaczął się koncert. Nie wiemy co powiedział zawodnikom, ale w jego podopiecznych wstąpił sam diabeł. Najpierw punkty zdobył Dragicević, potem Zamojski niemal urwał obręcz. Potem znów i znów i znów. Zamojski, Chanas, Hrycaniuk, Marcin Sroka. Gracze Stelmetu dziurawili kosza Śląska niesamowicie i wyszli na prowadzenie 57:49 na koniec trzeciej kwarty. O to chodziło!
fot. Aleksandra Krystians
W czwartej partii emocji nie zabrakło. Do ostatnich sekund. Cała drużyna Stelmetu niesamowicie pracowała w obronie, ale rywale nie odpuszczali. Dopadli nas na dziewięć sekund przed końcem. Był remis 66:66. Po akcji gospodarzy Koszarek trafił… między obręcz, a tablicę. Piłka się zatrzymała, a według zasad trafiła w ręce rywali. Śląsk miał 1,2 sekundy…
Goście nie trafili i mieliśmy dogrywkę! Pięknie zaczął Vlado, potem za trzy poprawił Koszarek, Vlado z osobistego i Chanas z osobistych. Nie mogliśmy tego wypuścić! Seria 8:0 nieco podłamała gości, którzy już się nie podnieśli. Stelmet zwyciężył po pięknym, emocjonującym, fenomenalnym boju. Pokazał wielki charakter, a „Zamoj” w ostatniej akcji poleciał w powietrzu i zakończył mecz wsadem, obracając się w powietrzu o 360 stopni. Genialna końcówka! Brawo!
relacja za www.basketzg.pl