Marcin Dutkiewicz nie pomógł zespołowi Czarnych Słupsk w ostatnim meczu ze Stelmetem Zielona Góra. Koszykarz spędził na parkiecie 20 minut zdobywając zaledwie 4 punkty. To kolejny, słaby występ zawodnika, który obecnego sezonu nie zaliczy do udanych. Gdzie kapitan słupskiego zespołu szuka przyczyn porażki?
fot. Aleksandra Krystians
Dzisiaj widać było diabła w oczach koszykarzy Stelmetu. Chyba bardzo ciężko się grało z tak mocno zdeterminowaną drużyną?
Marcin Dutkiewicz: Ten mecz był wyczerpujący psychicznie. Myśleliśmy, że będziemy przygotowani na ten mecz, który decydował o wejściu do półfinału. Godzinę przed meczem widziałem w oczach chłopaków, że jesteśmy przygotowani… Wypaliliśmy się. Popełniliśmy wiele głupich strat. Pozwoliliśmy Stelmetowi narzucić swój rytm gry, przez co było nam ciężko wrócić do ataku. Jak już nadgoniliśmy kilka punktów to zaraz popełnialiśmy dwie-trzy głupie straty.
Piłkę traciliście bardzo często, szczególnie w pierwszej połowie.
Z taką ekipą jak Stelmet trzeba być skoncentrowanym od pierwszej do czterdziestej minuty. Może się zdarzyć jedna lub dwie głupie straty w trakcie meczu. Ale nie przy pierwszym podaniu, pick’n’rollu czy nadepnięciu na linię! Bo w takiej sytuacji wychodzi brak koncentracji. A bez niej nie da się wygrać z taką drużyną, w meczu o tak dużą stawkę.
Duet Ho-Ho w meczu z Czarnymi potwierdził swoją dominację na parkietach Tauron Basket Ligi?
Zgadza się. Są to zawodnicy, którzy prezentują bardzo wysoki poziom na boisku. Są w pierwszej piątce polskiej ligi, co udało im się dzisiaj potwierdzić. Ale każdy z zawodników Stelmetu dołożył dzisiaj swoją cegiełkę. Być może oni zdobyli najwięcej punktów, jednak ktoś zbierał dla nich piłki, ktoś robił im zasłony, więc wygrał cały zespół.
A co się dzisiaj z wami stało? W poprzednich meczach, w szczególności w spotkaniu numer 4 zagraliście przyjemny dla oka, drużynowy basket. A w ostatnim meczu byliście zagubieni jak dzieci we mgle…
Za szybko się wypaliliśmy. Za bardzo chcieliśmy wygrać. To był długi i ciężki mecz. A jak człowiek nie jest przygotowany mecz telewizyjny i na presję sędziów i kibiców to lepiej zostać w szatni i nie wychodzić na boisko.
Dzisiaj nie „odpalił” wam Roderick Trice, który doprowadził do wygranej w meczu numer 4. W ekipie było zbyt wiele niepewnych punktów i znaków zapytania.
Znaliśmy Stelmet doskonale i wiedzieliśmy co gra ta ekipa. W ataku może nie wychodzić, można nie trafiać rzutów ale każdy mecz zaczyna się od obrony i tutaj nie można mieć gorszego dnia. Rocky nie trafiał dzisiaj punktów ale mógł zagrać super w obronie… W ogóle powinniśmy dzisiaj zagrać bardziej agresywnie i z obrony przejść spokojnie do ataku.
Takie zakończenie sezonu jest dla was rozczarowujące, smutne, denerwujące?
Na pewno denerwujące, bo była duża presja na wygraną po tym jak AZS Koszalin dostał się do półfinału. To była presja, którą sami sobie zrobiliśmy. Stelmet „nas wybrał”, chciał z nami grać w playoffach. Dla mnie to trochę brak szacunku, bo oni postanowili sobie, że chcą zagrać z najsłabszą drużyną w szóstkach…
Wyszło jak wyszło. Jednak odpadnięcie z ćwierćfinałów nie jest dla nas rozczarowaniem. Naszym celem było wejście do szóstek. Ale po pierwszym i czwartym meczu w playoffach wiedzieliśmy, że jesteśmy mocni i możemy wygrać ze Stelmetem. Mecz numer 2 i 3 nie był po naszej myśli, ale byliśmy przygotowani na awans do półfinałów. Wiedzieliśmy czego chcemy, ale niestety nie udało się.
Czyli według pana Stelmet celowo odpuścił sobie ostatni mecz w szóstkach z Turowem Zgorzelec?
Ciężko mi powiedzieć. Ale dla mnie to troszeczkę dziwne, że w ostatniej kolejce Anwil przegrywa z Asseco, a Turów trzydziestoma punktami wygrywa ze Stelmetem… Wiadomo, że były roszady: kto chce na kogo trafić, kto chce z kim zagrać.
To co pokazuje Stelmet na parkiecie to gra godna mistrzostwa Polski?
Obstawiam finał Turów kontra Stelmet. Stelmet ma najlepszy atak w lidze, Turów – najlepszą obronę. To mógłby być ciekawy finał. Obstawiałbym jednak mistrzostwo dla Turowa.
Rozmawiał Paweł Mytlewski (Radio ESKA Zielona Góra)