Stelmet pokonał Kotwicę Kołobrzeg 73:70. Aby poznać rezultat potrzebna była dogrywka, a nasz zespół bardzo męczył się grając przeciwko słabszej ekipie. Dwa punkty do tabeli ligowej cieszą, jednak postawa zielonogórzan pozostawia wiele do życzenia.
W dzisiejszym spotkaniu nie zobaczyliśmy Russella Robinsona i R.T. Guinna, którzy nie zostali zgłoszeni do rozgrywek, a zielonogórski klub najprawdopodobniej chce rozwiązać z nimi kontrakty. Nie wystąpił także David Barlow, który rozchorował się i w Kołobrzegu oglądał mecz z gorączką.
Gdy rozpoczął się mecz, okazało się, że nie będzie tak łatwo, jak być powinno. W Stelmecie, na początek, trzy „trójki” rzucił Przemysław Zamojski. Jednak to cały czas niewielkie prowadzenie mieli gospodarze. Problemem zielonogórzan była obrona. Nasi koszykarze pozostawiali Kotwicy otwarte pozycje rzutowe, które były bardzo dobrze wykorzystane. Dodatkowo pozwalali rywalom na wiele zbiórek zarówno w ataku jak i w obronie. Dopiero w ostatnich akcjach udało się wyjść na minimalne prowadzenie, dzięki celnemu rzutowi z dystansu Marcina Sroki i pierwsza kwarta zakończyła się wynikiem 20:18.
Druga kwarta była bardzo wyrównana. Pod koszem lepiej prezentowała się ekipa Kotwicy, jednak nie można odmówić walki Adamowi Hrycaniukowi, który nie dość, że nie odpuszczał w obronie, to także zdobywał punkty w ataku. Większość graczy nie radziła sobie najlepiej, a tylko pojedyncze punkty dorzucali inny ze Stelmetu. Na szczęście Kotwica także nie prezentowała najwyższego poziomu koszykówki i nie wykorzystywała wszystkich błędów przeciwnika. Po pierwszej połowie w Hali Milenium był remis 34:34, a wszyscy zastanawialiśmy się, która z ekip obudzi się w drugiej części meczu.
Bardzo dobry mecz w Kołobrzegu rozegrał Przemek Zamojski (fot. Aleksandra Krystians)
Po przerwie obydwie ekipy rozpoczęły bardzo słabo. Nietrafione rzuty, straty, błędy. Dopiero po dwóch minutach „Sroczi” trafił ponownie z dystansu i w tym momencie goście zaczęli bardzo powoli budować swoją przewagę. Łatwo nie było, ponieważ wielu koszykarzy nie mogło się wstrzelić do kosza. Jednym z nich był Łukasz Koszarek, który dzielnie walczyć od początku, a dopiero w połowie trzeciej części meczu zdobył pierwsze punkty. Cały czas z bardzo dobre strony pokazywał się Przemysław Zamojski, który dzisiaj ewidentnie miał swój dzień. Gdy Stelmet coraz to bardziej powiększał swoje prowadzenie, Kotwica zaczęła nerwową grę, z czego wywiązały się niepotrzebne błędy. O czas szybko poprosił Dariusz Szczubiał, który pomógł pozbierać się Kotwicy. Nie mogło być zbyt pięknie, więc tym razem to nasza ekipa zamiast kontynuować skuteczny atak, zaczęła grać chaotycznie. Efektem tego było nadrobienie strat przez Kotwicę. Na 10 minut przed końcem meczu Stelmet prowadził już tylko 48:45.
Ostatnia kwarta miała okazać się decydująca. Jednak okazało się, że 10 minut nie wystarczy na poznanie zwycięzcy. Chociaż Stelmet szybko zbudował 10-punktową przewagę, to Kotwica nie zamierzała się poddawać i odrobiła straty. W grze Stelmetu ponownie pojawiały się błędy. Z minuty na minutę robiło się coraz goręcej, a wynik cały czas utrzymywał się w okolicach remisu. Ostatnia akcja należała do Stelmetu. Akcję miał rozegrać Łukasz Koszarek, który do końca trzymał piłkę, aż… zawyła syrena końcowa. Na tablicy wyników widniał remis 66:66, a więc czekała nas dogrywka.
Dogrywkę można podzielić na dwie części. Przez pierwsze trzy minuty obydwie ekipy grały bardzo, bardzo słabo. Jedyne punkty zdobył Przemysław Zamojski z linii rzutów wolnych. W ostatnich minutach zaczęła się bardzo nerwowa gra pełna przewinień. Każdy punkt był na wagę złota. Co chwila oglądaliśmy rzuty osobiste, które obu zespołom wychodziły różnie. Na szczęście minimalnie lepiej poradził sobie Stelmet, który wygrał 73:70.
Nie ukrywajmy, ale Mistrzowie Polski z taką grą daleko nie zajdą. Dzisiaj ciężko było szukać mocnych punktów w ekipie Mihailo Uvalina, a jedynym, któremu nie można nic zarzucić jest Przemysław Zamojski. Zawiódł natomiast Christian Eyenga. Kongijczyk miał być jednym z najlepszych graczy całej ligi, a tymczasem prezentuje się poniżej wszelkich oczekiwań. Ponownie słabo wypadł Craig Brackins, a Erving Walker ponownie nie udowodnił, że jego sprowadzenie do Zielonej Góry jest dużym wzmocnieniem Stelmetu.
Jeżeli chodzi o Kotwicę Kołobrzeg, to na pewno pokazała dzisiaj charakter. Nie przestraszyła się rywala, tylko prowadziła z nim bardzo wyrównaną walkę. Trzeba pochwalić trójkę Amerykanów: Tarrella Parksa, Jordana Callahana i Jessiego Sappa, którzy dzisiaj mieli największy wpływ na wynik. Napsuli oni wiele krwi naszym graczom i to przez nich mieliśmy tak zacięty mecz z dogrywką.
Kotwica Kołobrzeg – Stelmet Zielona Góra 70:73 (18:20, 16:14, 11:14, 21:18, 4:7)
Kotwica: Jordan Callahan 18, Jessie Sapp 8, Adam Parzych 5, Marek Piechowicz 0, Wojciech Złoty 6, Grzegorz Arabas 3, Łukasz Wichniarz 7, Marko Djurić 2, Terrell Parks 21.
Stelmet: Aaron Cel 4, Erving Walker 8, Kamil Chanas 2, Adam Hrycaniuk 12, Christian Eyenga 4, Craig Brackins 6, Marcin Sroka 6, Przemysław Zamojski 26, Łukasz Koszarek 5.