Męczył się sam ze sobą od początku spotkania z Montepaschi. Nie trafiał rzutów z otwartych pozycji i szukał swojego miejsca na parkiecie. Szukał i nie mógł znaleźć. Nadeszły w końcu kluczowe, ostatnie minuty spotkania z mistrzem Włoch. Wtedy ten trafił cztery rzuty osobiste i odebrał gościom nadzieję na zwycięstwo w Zielonej Górze. Przemysław Zamojski opowiada nam o wczorajszym tryumfie.
Od samego początku nie układał się panu ten mecz: spudłowane rzuty z otwartych pozycji, złe wybory w ataku. Za to końcówka spotkania należała do pana. Trafione rzuty osobiste przypieczętowały wasze zwycięstwo. Mocno przeszkadza panu ten uraz skóry głowy?
Przemysław Zamojski: Tak, wyszliśmy na ten mecz z dużą energią, ale ja grałem „piach”. Wiadomo, że trochę przeszkadza mi ten uraz. Nie mogę pokazać pełni swoich możliwości, boję się wchodzić pod kosz, żeby znowu nie dostać z łokcia i nie zalać się krwią tak jak w Słupsku. Ale najważniejsze, że dziś wygraliśmy. Bardzo dobrze dzieliliśmy się piłką, współpracowaliśmy w obronie i utrzymywaliśmy koncentrację od początku do końca.
Panie Przemku, co się działo w waszych głowach po tym srogim laniu w Maladze? W Hiszpanii przegraliście bez walki, potem porażka w Słupsku, krytyka wyrażana przez kibiców, nieprzychylne słowa w mediach. Coś musiało się przecież zmienić w waszym myśleniu w ciągu tego tygodnia. Dzisiaj wyglądaliście jak inna drużyna, z wielką energią i wiarą w swoje siły.
Można do tej całej wyliczanki dodać jeszcze wysoką porażkę z Bayernem we własnej hali na inaugurację rozgrywek. Przez cały tydzień trener uczulał nas na to, żebyśmy w końcu pokazali energię, która w nas jest, żebyśmy wyszli na parkiet z ogromną wolą walki i koncentracją. Musieliśmy wykorzystać nasz potencjał i udowodnić rywalom, że też potrafimy być agresywni. Wyciągnęliśmy wnioski po ostatniej porażce w lidze i to bardzo cieszy. Euforia nie może być też za duża, bo w poniedziałek kolejne spotkanie.
Czy nareszcie możemy was nazwać „teamem”? Może wasz zespół to wciąż tylko zlepek indywidualności?
Cały czas docieramy się. Taki prawdziwy team będzie tworzył się na pewno jeszcze kilka tygodni. To jest długotrwały proces, ale miejmy nadzieję, że wszystko zmierza w dobrym kierunku.
Galatasaray Stambuł zbite w Maladze tak jak Stelmet. Turcy grali, co prawda w osłabieniu, ale jest to chyba dla nas taka iskierka nadziei, że można z nimi zwyciężyć we własnej hali.
Oczywiście, że Galatasaray jest do ugryzienia. Każdy jest. Wszystko zależy od tego, jak my podejdziemy do tego spotkania. Jeśli będziemy ze sobą współpracować tak dobrze jak potrafimy i wykorzystamy potencjał, który w nas drzemie, to wynik jest jak najbardziej sprawą otwartą.
Spotkanie z AZS-em Koszalin jest chyba idealne, do tego, żeby w końcu przełamać się w polskiej lidze?
Jasne, że tak. Dobrze, że trochę niżej notowany rywal, ale oni na pewno łatwo nie dadzą za wygraną.
Rozmawiał: Kacper Pupin