Na to spotkanie czekaliśmy od początku serii finałowej. Doczekaliśmy się i z pewnością nikt nie wyszedł dziś zawiedziony z hali CRS-u. Stelmet zaserwował nam emocje przez 45 minut, które na szczęście zakończyły się happy endem. Zielonogórzanie pokonali Turów 93:92.
W końcu! Finałowa rywalizacja przeniosła się do naszego miasta. Na trybunach zgromadził się niemalże komplet kibiców. To właśnie na to czekaliśmy od początku sezonu. Doping zielonogórskich fanów dawno nie był tak głośny. O godzinie 20.00 na parkiet wyszli główni aktorzy dzisiejszego pojedynku. Po dwóch pierwszych starcia z Turowem, mogliśmy być pełni obaw, jednak już w pierwszych minutach, zielonogórska ekipa rozwiała wątpliwości. Stelmet wyszedł na parkiet skoncentrowany i pełen energii jak nigdy dotąd i od razu zaczął z grubej rury.
Gospodarze szybko rozpoczęli agresywny atak. Na początek, efektownym wsadem popisał się Vladimir Dragicević, a następnie z kontrataku piłkę do kosza wsadził Craig Brackins. Turów nie potrafił odpowiedzieć na naszą grę. Tymczasem przewaga zielonogórzan rosła, aż w końcu po „trójce” Christiana Eyengi,przy prowadzeniu 10:0, o czas poprosił Miodrag Rajković. Krótka przerwa wystarczyła, aby goście się obudzili. Zgorzelczanie zaczęli zdobywać punkty i odrabiać straty. Na szczęście zawodnicy Stelmetu nie spuścili z tonu i dominowali na parkiecie. Choć skuteczność nie byłą jeszcze idealna, to nie można jej porównać z tą, którą nasza ekipa miała w Zgorzelcu. Dopiero w końcówce, nasi gracze lekko się pogubili i pozwolili gościom na parę łatwych rzutów. Przez to kwarta numer jeden zakończyła się wynikiem 25:20.
Druga partia spotkania nie rozpoczęła się po naszej myśli. Zielonogórzanie stracili skuteczność i przestali punktować tak, jak robili to jeszcze chwilę wcześniej. Było to spowodowane także agresywną obroną ze strony ekipy gości, którzy w niespełna dwie minuty mieli na koncie już pięć przewinień. Turów stopniowo odrabiał straty, aż w końcu wyszedł na jednopunktowe prowadzenie. Od razu o czas poprosił Mihailo Uvalin. Niestety, Turów się rozkręcał i ciężko było go zatrzymać. Złą passę Stelmetu przełamał Mantas Cesnauskis. Cały czas minimalnie lepsi byli jednak gracze Turowa. Kluczowym momentem okazał się faul techniczny szkoleniowca gości, dzięki któremu Stelmet w końcu odzyskał przewagę. Szybka zmiana sytuacji spowodowała krótki przestój u zgorzelczan, natomiast dodatkowo zmotywowała gospodarzy. Ponownie oglądaliśmy skuteczną i szybką grę Stelmetu. Na koniec, dwa „oczka” dorzucił jeszcze Przemysław Zamojski, który od początku spotkania odgrywa ważną rolę i ostatecznie po pierwszej połowie nasz zespół schodził do szatki z prowadzeniem 44:36.
Po przerwie lepiej rozpoczęli goście, którzy na początek trafili dwie „trójki”. Wynik ponownie był na styku. Dopiero po chwili zielonogórzanie zaczęli poprawiać swoją grę. Goście mimo częstych błędów przysparzali Stelmetowi wiele problemów. Na szczęście nasza ekipa starała się kontrolować wynik i nie pozwalała się dogonić. Nie trwało to jednak wiecznie. Turów grał coraz agresywniej, a także rozstrzelał się na obwodzie, aż w końcu, właśnie dzięki rzutom trzypunktowym, wyszedł na prowadzenie. Co ciekawe, przez pierwsze 20 minut, Turów nie trafił ani jednej „trójki”, a w samej trzeciej kwarcie było ich aż osiem. Walka rozpoczęła się początku. Niestety gospodarze nie byli już tak dysponowani jak dotychczas, przez co przegrali tę partię meczu i na 10 minut przed końcem mieli trzy punkty straty przy stanie 58:61.
O wszystkim miała zadecydować ostatnia kwarta. Zadanie był naprawdę trudne, ponieważ Turów z minuty na minutę rósł w siłę. Nikt nie mówił jednak o poddaniu się. Chociaż czwartą część spotkania lepiej rozpoczęli goście, wynik był do nadrobienia. Niezmiernie ważne dwa rzuty zza linii 6,75m trafił Aaron Cel. Mieliśmy ponowny remis. Chwilę później, Cel razem z Zamojskim wyprowadzili nasz zespół na prowadzenie. Tym razem, to naszą bronią okazały się punkty z dystansu. Zielonogórzanie mogą zawdzięczać swoją przewagę przede wszystkim Aaronowi, który przez trzy kwarty, nie zdobył żadnego punktu, a w ostatniej aż 14 punktów. Emocje towarzyszyły nam do samego końca, bowiem rywale wykorzystywali najmniejszy błąd. Na ponad minutę przed końcem syreny końcowej, Turów po raz kolejny wyszedł na jednopunktowe prowadzenie. Wytworzyła się nerwowa atmosfera, ale koszykarze zachowali zimną krew i w ostatniej sekundzie akcji na obwodzie nie pomylił się Łukasz Koszarek. Do końca meczu pozostało jeszcze niespełna pół minuty. Turów wykorzystał akcję i doprowadził do dogrywki…
Dodatkowe pięć minut gry, było w wykonaniu obu ekip bardzo nerwowe. Zarówno Turów jak i Stelmet walczyli z całych sił, jednak widać było już zmęczenie i ogromną presję. Mecz toczył się punkt za punkt. Minimalnie lepiej rozpoczęli goście, jednak Zamojski i Koszarek uciszyli zgorzelczan kolejnymi już celnymi rzutami na obwodzie. Jak się chwilę później okazało, to nie był jeszcze koniec. Goście odpowiedzieli też „trójką”, a po chwili Przemysław Zamojski popełnił przewinienie niesportowe. Wydawało się, że ten faul zaważy na końcowym wyniku. Ostatnie punkty należały jednak do kapitana. Koszar nie pomylił się na linii rzutów osobistych, dzięki czemu Stelmet zwyciężył 93:92.
Na taki właśnie mecz czekaliśmy. Dziś nie zabrakło dobrej koszykówki i emocji. Była walka, determinacja i napięcie do ostatnich ułamków sekund. Dzięki temu spotkaniu wiemy, że Stelmet nie składa broni. Chociaż do mistrzostwa jeszcze daleka droga, teraz już wiemy, że dalsze pojedynki będą jeszcze bardziej zacięte. Przekonamy się o tym już za dwa dni!
Stelmet Zielona Góra – PGE Turów Zgorzelec 93:92 (25:20, 19:16, 14:25, 23:20, 12:11)
Stelmet: Przemysław Zamojski 21, Christian Eyenga 19, Vladimir Dragicević 18, Aaron Cel 14, Łukasz Koszarek 10, Craig Brackins 9, Mantas Cesnauskis 2, Marcus Ginyard 0, Kamil Chanas 0, Adam Hrycaniuk 0.
Turów: Filip Dylewicz 26, Łukasz Wiśniewski 24, Damian Kulig 10, Uros Nikolić 10, J.P. Prince 7, Mike Taylor 6, Michał Chyliński 4, Nemanja Jaramaz 3, Tony Taylor 2, Piotr Stelmach 0, Ivan Zigeranović 0.
fot.Aleksandra Krystians