Niestety nie udało się powalczyć w St. Petersburgu. Stelmet doznał tam przykrej porażki, a Spartak po raz kolejny udowodnił, że jest po prostu zdecydowanie silniejszą drużyną. Ostatecznie spotkanie zakończyło się wynikiem 81:54 dla gospodarzy.
Ciężko napisać coś ciekawego po tym spotkaniu. Przebieg praktycznie był taki sam jak tydzień temu w Zielonej Górze, czyli wyrównana pierwsza kwarta, katastrofa w wykonaniu zielonogórzan w drugiej części meczu i gra po przerwie, która nie była w stanie znacząco wpłynąć na wynik.
Zacznijmy jednak od początku. Mihailo Uvalin wystawił w pierwszym składzie niespodziewanie Marcina Srokę i Łukasza Seweryna. Ten pierwszy rozpoczął spotkanie od skutecznej akcji spod kosza. Potem zobaczyliśmy lepszą i bardziej agresywną obronę zielonogórzan, która potrafiła momentami zatrzymać Rosjan. Jednak gospodarze szybko odpowiadali na rzuty Stelmetu. Praktycznie po każdej akcji gości, zakończonej punktami, mieli pomysł na szybkie odrobienie straconych punktów. Przez to najwyższe prowadzenie Stelmetu to trzy „oczka” po trafieniu Waltera Hodge’a z dystansu. Pierwsza kwarta zakończyła się wynikiem 18:17 dla gospodarzy. Wydawało się, że przed nami kolejne części ciekawego i zaciętego widowiska sportowego.
Dejan Borovnjak był najlepiej punktującym graczem Stelmetu w St. Petersburgu
(fot. Aleksandra Krystians)
Niestety, w drugiej kwarcie nie było już tak kolorowo. Spartak z minuty na minutę rozkręcał się, a Stelmet po krótkiej przerwie wyszedł na parkiet całkowicie odmieniony, lecz w złym tego słowa znaczeniu. W zielonogórskiej ekipie przestała funkcjonować obrona, a atak zamienił się w słabe akcje zakończone stratami i nieprzemyślanymi rzutami. Gdy gospodarze punktowali od pierwszej akcji, Stelmet musiał czekać na pierwszy punkt aż cztery minuty. Rob Jones trafił jeden z dwóch rzutów osobistych, a później… dalej Stelmet grał bardzo słabo. Czasy, o które prosił Mihailo Uvalin także nie wpłynęły znacząco na zespół i na pierwsze punkty z gry musieliśmy czekać aż do dwóch sekund przed syreną kończącą pierwszą połowę. Ich autorem był Kamil Chanas, który po przechwycie zanotował skuteczną akcję z kontrataku. Na koniec pierwszej połowy Spartak prowadził już 40:24.
Po przerwie spotkanie przypominało trochę sparing. W zielonogórskiej drużynie zniknął entuzjazm i determinacja, a Rosjanie grali na luzie, bez większych emocji, pokazując swoje atuty na obwodzie i pod tablicami. Mieliśmy okazję zobaczyć kilka ciekawych wsadów, efektownych rzutów z dystansu i niespodziewanych bloków. Gospodarze udowodnili, że świetny mecz w Zielonej Górze nie był przypadkiem i że potrafią zagrać zawsze na wysokim poziomie odbiegającym od umiejętności i doświadczenia Stelmetu. W spotkaniu zabrakło zaskakujących zwrotów akcji, nerwowej i trzymającej w napięciu atmosfery i bez żadnych niespodzianek zakończyło się wynikiem 81:54.
Punkty dla Spartaka zdobyli: Zach Wright 17, Vladimir Dragicević 14, Joshua Carter 13, Loukas Mavrokefalidis 11, Fedor Dmitriew 10, Darius Johnson-Odom 7, Nikita Kurbanow 6, Yaroslav Korolev 3.
Punkty dla Stelmetu zdobyli: Dejan Borovnjak 14, Oliver Stević 10, Kamil Chanas 8, Walter Hodge 8, Marcin Sroka 8, Rob Jones 3, Łukasz Seweryn 3.
Dla Stelmetu ta porażka oznacza koniec z przygodami w europejskich rozgrywkach. Z grupy K awansują dwa rosyjskie kluby: Lokomotv Kubań i Spartak, a zielonogórska drużyna będzie musiała poczekać na takie sukces przynajmniej do przyszłego sezonu. Żeby nie wzbudzać złości i dezaprobaty wśród kibiców wystarczy, że przypomnimy sobie jakie były plany i marzenia w tych rozgrywkach. Niewiele osób spodziewało się, że Stelmet da radę walczyć z cenionymi w Europie klubami, a am bardziej, że awansuje do TOP16, a więc nie zapominajmy, że udział w tej fazie jest ogromnym sukcesem zielonogórskiej koszykówki.
Agata Zwolak