Na to czekaliśmy przez osiem miesięcy. Kiedy nasi koszykarze rozpoczynali walkę w Tauron Basket Lidze, po cichu liczyliśmy na medal, a już najlepiej ten z najcenniejszego kruszcu. Teraz szansa na złoto jest bardzo blisko trzeba tylko wygrać cztery spotkania.
Trzeba tylko wygrać cztery spotkania… Jakby to było takie proste. Na naszej drodze stoi PGE Turów Zgorzelec, który w tym sezonie jest naprawdę silny. Zresztą nikt chyba nie liczył na łatwego przeciwnika w finale. Z ekipą ze Zgorzelca, Stelmet grał w tym sezonie cztery razy, z czego dwukrotnie okazywał się lepszy. Co ciekawe, w każdym spotkaniu wygrywali goście.
Jak Stelmet grał w tym sezonie z Turowem?
Stelmet Zielona Góra – PGE Turów Zgorzelec 84:99
PGE Turów Zgorzelec – Stelmet Zielona Góra 89:91
PGE Turów Zgorzelec – Stelmet Zielona Góra 73:78
Stelmet Zielona Góra – PGE Turów Zgorzelec 73:102
Nasza drużna miała duży problem w spotkaniach na własnym parkiecie, w których Turów nie pozwolił na ani chwilę wyrównanej walki. Atutem zgorzelczan jest gra zespołowa. Tam gra cała drużyna, a nie indywidualności. Do tego bardzo agresywnie bronią. W ataku ciężko wskazać słabsze punkty. Zarówno na dystansie jak i pod koszem mają groźnych graczy.
Stelmet vs Turów, czyli zapowiada się twarda walka o złoto
(fot. Aleksandra Krystians)
Jednym z liderów ekipy prowadzonej przez Miodraga Rajkovicia jest kapitan, Michał Chyliński, który rozgrywa swój najlepszy sezon w Tauron Basket Lidze. Jak przystało na kapitana, potrafi w każdej chwili tchnąć ducha walki w cały zespół i zdobyć ważne punkty. Innym niebezpiecznym dla Stelmetu koszykarzem z pewnością jest Ivan Opacak, którego ciężko zatrzymać w ofensywie. Także David Jackson potrafi odegrać ważną rolę i chociaż nie jest to jego najlepszy sezon na polskich parkietach, to dalej nie można go lekceważyć.
Pod tablicami trzeba uważać na Ivana Zigeranovicia i Damiana Kuliga. Cechuje ich waleczna i agresywna gra. Na pewno nie pozwolą rywalowi łatwo zebrać piłki, czy zdobyć punktów. W trumnie pomaga im także Aaron Cel, który nie dość, że skutecznie włącza się w walkę o zbiórki, to jeszcze potrafi rzucić na obwodzie. To on zagwarantował swojej ekipie grę w finale, gdzie na dwie sekundy przed końcem dogrywki we Włocławku trafił zza linii 6,75m.
Jedynie na pozycji rozgrywającego Turów nie prezentuje się tak okazale, a już szczególnie w porównaniu z parą Walter Hodge – Łukasz Koszarek i z pomocą w postaci Mantasa Cesnauskisa. Djordje Mićić i Vukasin Aleksić przeplatają dobre mecze słabszymi. Lepiej radzi sobie Russel Robinson, jednak większe zagrożenie stanowi jako rzucający.
Pozostał jeszcze Piotr Stelmach, który przeniósł się do Zgorzelca, aby więcej i lepiej grać. Niestety to mu się nie udało. Nadal spędza na parkiecie około 15 minut, a z grą wcale nie jest zdecydowanie lepiej. Nie znaczy to jednak, że gra przeciwko niemu będzie łatwa. Pamiętamy przecież, że potrafi rzucić za trzy punkty, czy zebrać piłkę.
Quinton Hosley liczy na swoje pierwsze mistrzostwo w profesjonalnej karierze
(fot. Aleksandra Krystians)
Jeżeli chodzi o Stelmet, to każdy wie, mamy silny zespół, w którym gra wielu świetnych graczy. Po zawirowaniach kadrowych, nierównej formie i wpadkach, wydaje się, że wszystkie problemy zostały już rozwiązane. W ćwierćfinale, widzieliśmy dwa słabsze mecze naszych zawodników, jednak potem było już tylko lepiej. Niektórzy powiedzą, że w półfinale poszło nam tak gładko, bo graliśmy z AZS-em. Faktycznie, z Treflem mogłoby być trudniej, ale zespół z Koszalina także prezentował wysoką formę. Jeżeli nasi koszykarze podtrzymają ten poziom i będą grać konsekwentnie od pierwszej do ostatniej minuty, to szanse na tytuł Mistrza Polski są naprawdę realne.
Już jutro początek rywalizacji. O godzinie 17.30 rozpocznie się pierwsze finałowe starcie Turów – Stelmet. Kto okaże się lepszy? Nie wiadomo. Pewne jest tylko to, że żadna z drużyn nie podda się i mecz będzie jeszcze bardziej zacięty niż wszystkie poprzednie.
Agata Zwolak