Nie doczekaliśmy się dzisiaj emocjonującego spotkania. Nie zobaczyliśmy także koszykówki na najwyższym poziomie. Stelmet wykonał jednak swoje zadanie i bez najmniejszych problemów pokonał Anwil Włocławek 87:58.
Już na prezentacji zespołów Anwil został przedstawiony jako „pogromca Turowa”. Po niespodziewanym zwycięstwie nad ekipą ze Zgorzelca, ciężko było powiedzieć, co tym razem zaprezentują włocławianie. Początek meczu nie dostarczył nam wielu emocji. Stelmet rozpoczął spotkanie aktywnie w obronie, a także skutecznie w ataku. Pierwsze akcje dały nam łatwe prowadzenie 4:0. Po niespełna dwóch minutach, o czas prosił już Predrag Kunić, jednak przerwa dla szkoleniowca nie wpłynęła na postawę jego podopiecznych. Stelmet, z Adamem Hrycaniukiem na czele, kontynuował spokojną i skuteczną grę, natomiast Anwil mimo jednej dobrej akcji Konrada Wysockiego nie był w stanie się przełamać. Mijały kolejne minuty, a Stelmet dalej ogrywał gości. Dopiero w ostatnich minutach kwarty, Anwil zaczął trafiać do kosza. To jednak nie wpłynęło na wynik spotkania. Zielonogórzanie po 10 minutach prowadzili 25:8.
Druga kwarta nie zapowiadała większych zmian. Gospodarze kontynuowali skuteczną grę, a goście nadal byli niewidoczni na parkiecie. Dopiero po trzech minutach Anwil zaczął się stawiać i powoli odrabiać straty. Nie musieliśmy długo czekać na reakcję Saso Filipovskiego, który szybko poprosił o czas. Po krótkiej przerwie ponownie Stelmet powrócił skuteczny i łatwo zdobywał kolejne „oczka”. Gra obu ekip była jednak bardziej agresywna i pełna fauli. Oglądaliśmy sporo rzutów osobistych, z których tylko niewielka część przynosiła obydwu ekipom punkty. Przewaga Stelmetu utrzymywała się w okolicach 30 „oczek”. Druga partia meczu zakończyła się wynikiem 48:19.
Czy mogliśmy spodziewać się jeszcze jakiś emocji w tym spotkaniu? Pierwsza połowa nie zapowiadała zmiany dominacji Stelmetu. Pierwsze minuty jednak bardzo nas zaskoczyły. Zielonogórzanie wyszli na parkiet, jakby myśleli, że mecz jest już na pewno wygrany. Dekoncentracja i rozluźnienie gospodarzy sprawiła, że Anwil zaczął odrabiać straty. Ich punkty zazwyczaj wynikały z kontr, na które Stelmet pozwalał tracąc co chwilę piłkę. Wściekły Saso Filipovski szybko skorzystał z przerwy na żądanie, tym razem jednak nie doczekaliśmy się szybkiej poprawy gry. Nie zabrakło także kontrowersyjnych decyzji arbitrów spotkania. Cały czas, na szczęście, wysokie prowadzenie utrzymywał Stelmet, a w ostatnich minutach trzeciej kwarty, nasi gracze dodatkowo rozstrzelali się na dystansie. Trzecia kwarta zakończyła się wynikiem 73:41.
Chyba już nikt nie myślał, że cokolwiek jest w stanie odmienić wynik dzisiejszego pojedynku. Podobnego zdania był także zielonogórski szkoleniowiec, który wpuścił na parkiet najmniej doświadczonych zawodników. Nawet przy słabszym składzie Stelmetu, Anwil nie był w stanie nam zagrozić. W końcu mecz dobiegł końca i Stelmet zwyciężył 87:58.
Dzisiejszy mecz był jednym z tych, który trzeba wygrać i szybko o nim zapomnieć. Wydawało się, że po spektakularnym zwycięstwie nad Turowem, Anwil ponownie postara się o niespodziankę. Tymczasem spotkało nas jedno wielkie rozczarowanie. Ekipa z Włocławka nawet nie próbowała nawiązać walki, zagrała po prostu bardzo, bardzo słabo. Dopiero w drugiej połowie doczekaliśmy się nieco ciekawszych fragmentów gry, które wynikały z błędów gospodarzy, a nie dobrej gry Anwilu. Teraz trzeba się już skupić na wyjazdowym spotkaniu w Słupsku, które powinno okazać się dużo trudniejsze od tego dzisiejszego z Anwilem.
Stelmet Zielona Góra – Anwil Włocławek 87:58 (25:8, 23:11, 25:22, 14:17)
Stelmet: Quinton Hosley 16, Russell Robinson 13, Kamil Chanas 12, Adam Hrycaniuk 9, Jure Lalić 7, Aaron Cel 6, Chevon Troutman 6, Przemysław Zamojski 6, Maciej Kucharek 5, Łukasz Koszarek 4, Marek Zywert 3, Patryk Pełka 0.
Anwil: Konrad Wysocki 13, Andrea Crosariol 10, Arvydas Eitutavicius 9, Grzegorz Surmacz 9, Chase Simon 8, Mikołaj Witliński 4, Hrvoje Kovacević 3, Seid Hajrić 2, Krzysztof Krajniewski 0, Deonta Vaughn 0, Maciej Raczyński 0.