Kultywując tradycje startujemy z nowym cyklem „Mój Zastal”, w którym rozmawiamy z osobami związanymi z zielonogórską koszykówką spod tego znaku. Jako pierwszy o swoich zastalowskich latach opowiedział nam jeden z najlepszych koszykarzy w historii naszego miasta – Paweł Szcześniak.
Paweł Szcześniak (fot. Aleksandra Krystians)
Aleksander Piskorz: Jak rozpoczęła się Pana cała przygoda z koszykówką?
Paweł Szcześniak: Początek przygody ze sportem wyglądał bardzo podobnie do większości przygód młodych chłopaków w moim wieku w tamtych czasach. Szło się tam, gdzie większość kolegów z klasy. Była więc piłka nożna, judo, lekkoatletyka, koszykówka. W wieku 11 lat już wiedziałem, że to koszykówka najbardziej mi się podoba i zacząłem uczęszczać na SKS-y w Szkole Podstawowej nr 2 (obecnie Gimnazjum nr 1) oraz SKM-u Zastal, gdzie zaczęła się moja przygoda z prawdziwym basketem. W wieku 17 lat grałem już z pierwszym zespołem Zastalu Zielona Góra w ekstraklasie.
Czy pamięta Pan swój pierwszy „mecz o punkty”? Jak to wyglądało?
W sezonie 1992/93 rozegrałem swój pierwszy oficjalny mecz przeciwko drużynie Polonii Warszawa, którego nie wspominam jednak najlepiej, ponieważ przegraliśmy go u siebie i to aż 76:95. W noc poprzedzającą mecz ze snem było naprawdę ciężko. Ale wychodząc na rozgrzewkę w ogóle nie czułem strachu przed przeciwnikiem oraz obawy, że coś nie wyjdzie. A dodam, że hala przy Szafrana wypełniona była kibicami po brzegi. Mecz z Polonią nauczył mnie jednego – nawet gdy masz wspaniałych kibiców, którzy robią niesamowity kocioł na trybunach, to i tak to zespół wybiega na parkiet i od niego zależy to, co dzieje się na boisku w trakcie meczu, a kibice mogą w tym głośnym dopingiem pomóc.
Co jest dla Pana największym osiągnięciem, sukcesem z Zastalem?
Porównując ostatnie lata i osiągnięcia zespołu Stelmetu, tych osiągnięć sportowych praktycznie nie było. Ale cenię sobie to, że mogłem spotkać tak wielu znakomitych zawodników, trenerów oraz działaczy, którzy przewinęli się przez zielonogórski klub. Było ich naprawdę sporo, bo zespół Zastalu był i jest cenionym klubem w całej Polsce, a ostatnio i w Europie. W sezonie 92/93 otarliśmy się o medal, przegrywając w meczu o trzecie miejsce z silną drużyną Aspro Wrocław. Wspomnę jeszcze, że wspólnie z kolegami z rocznika 75/76 zdobyliśmy Wicemistrzostwo Polski Kadetów i Mistrzostwo Polski Juniorów w 1993 roku.
Po tylu latach, jakie przygody czy anegdoty związane z Zastalem przychodzą na myśl?
Jeżeli ze szczegółami miałbym opowiadać o przygodach, które spotkały mnie w czasie trwania mojej kariery, to za dużo musiałoby znaleźć się kropek w tym wywiadzie.
Kto był dla Panem najlepszym „boiskowym kolegą”, a kto był i jest prywatnie Panu najbliższy?
Dwa w jednym – Robert Morkowski.
Jak wygląda kontakt z byłymi kumplami z zespołu obecnie?
Znakomicie. W dzisiejszych czasach, dzięki portalom społecznościowym, praktycznie z każdym można pogadać i powspominać stare dobre czasy.
Krótkie i proste pytanie – Drzonków czy hala przy Szafrana?
Drzonków, lecz pod względem funkcjonalności i możliwości gry w koszykówkę pierwsze miejsce musi zająć CRS.
Mieliśmy Zastal. Teraz mamy Stelmet. Dokąd zmierza zielonogórska koszykówka?
Koszykówka zielonogórska już nie zmierza. Ona dotarła do właściwego miejsca. Teraz tylko musi poruszać się we właściwym kierunku pod dowództwem tych, którzy sterują okrętami pod nazwą Grono SSA i SKM.
Jak w Pana oczach wygląda polska liga obecnie w porównaniu do tej sprzed lat?
Jeżeli powiem, że nasze czasy były zdecydowanie lepsze, to obecni zawodnicy mogą mieć wiele zastrzeżeń. Z kolei jeśli powiem, że teraz koszykówka jest na wyższym poziomie niż wtedy, kiedy ja grałem, to nawet portale społecznościowe nie pomogą mi w kontakcie z byłymi koszykarzami. Powiem tak: każdy gra w innych czasach i nie ma sensu porównywać do siebie tych okresów, bo były one zdecydowanie inne. A miałem przyjemność grać i w jednym i w drugim okresie.