Za nami szóste, a zarazem ostatnie finałowe starcie. Po emocjonującej serii Stelmetu z PGE Turowem, poznaliśmy nowego mistrza Polski. Zgorzelczanie zasłużenie zwyciężyli dzisiejszy pojedynek 72:60.
Finałowe rozgrywki z meczu na mecz stawały się coraz bardziej emocjonujące. Wagę dzisiejszego, szóstego starcia dało się odczuć już przed rozpoczęciem pojedynku, Na hali zgromadził się komplet kibiców, a na stanowiskach dziennikarskich ciężko było znaleźć sobie miejsce, nie mówiąc już o przeciążeniu sieci internetowej. Starcie o wszystko dla zielonogórskiego zespołu miało rozpocząć się o godzinie 20.00.
W końcu na parkiet wyszły pierwsze piątki obu drużyn. Stelmet na początku prezentował się dość nerwowo i nie wykorzystał kilku sytuacji do trafienia pierwszych punktów. Dopiero po dwóch minutach, Christian Eyenga skutecznie zakończył akcję. Turów również czuł również ogromną presję, która doprowadziła do agresywnej, aczkolwiek momentami chaotycznej gry. Dalej walka na parkiecie powoli się rozkręcała i nabierała tempa. Żadna z ekip nie była w stanie przejąć prowadzenia i oglądaliśmy wyrównaną grę punkt za punkt. Zielonogórzanie cały czas dawali z siebie 100%, ale nie mogli wystrzec się niektórych błędów. Znowu nikt nie mógł wstrzelić się na dystansie. Lepiej było natomiast na linii rzutów osobistych, gdzie z wyjątkiem Vladimira Dragicevicia, nasi gracze zdobywali ważne punkty. Także nieźle spisywała się defensywa gospodarzy, dzięki której Turów również miał problemy z celnością. Ostatecznie jednak ekipa ze Zgorzelca wygrała minimalnie pierwszą kwartę 19:17.
Kolejna partia spotkania miała wyglądać równie zacięcie. Tymczasem nasz zespół zamiast postarać się o ponowne wyrównanie wyniku, pozwolił przeciwnikom na odskoczenie. Przez pierwsze pięć minut, w zielonogórskiej drużynie, jedyne dwa „oczka” zdobył Eyenga. Mimo przerwy na żądanie Mihailo Uvalina, w Stelmecie nadal działo się coś złego. Oglądaliśmy zupełnie inny zespół niż jeszcze trzy dni temu. Po długiej przerwie, do kosza wpadła piłka, po rzucie z półdystansu Dragicevicia. Nadal nie można było mówić o przełamaniu. Kiedy zielonogórzanie prezentowali się zdecydowanie poniżej oczekiwań, Turów bez większych problemów rozgrywał piłkę. Niewidoczny w pierwszej kwarcie J.P. Prince, zaczął odgrywać coraz ważniejszą rolę, ważne punkty dorzucili także Mike i Tony Taylor. W końcu przewaga gości urosła do kilkunastu punktów. Zielonogórzanie nie byli w stanie zbliżyć się do zdecydowanie lepszego rywala. Jedynie na linii rzutów osobistych, nasz zespół zdobywał pojedyncze punkty. Nie wpłynęło to znacząco na wynik. Pierwsza połowa zakończyła się fatalnym dla nas wynikiem 24:41.
Naszych koszykarzy czekała ostra rozmowa z trenerem w szatni. Z obawami czekaliśmy na trzecią partię meczu. Zielonogórzanie powrócili na parkiet i rozpoczęli pogoń za Turowem. U gości na początku, za trzy punkty trafił Mike Taylor, ale potem do roboty zabrali się gospodarze. Po punktach Dragicevicia i efektownym wsadzie Eyengi, zmuszony o wzięcie czasu był Miodrag Rajković. Krótka przerwa wybiła z rytmu naszych koszykarzy. Przeciwnicy także po chwili przerwali swoją gorszą passę i powrócili do swojej skutecznej gry. Przewaga ponownie urosła do 17 punktów. Jak się po chwili okazało to nie był jeszcze koniec. Pod koniec kwarty, dwie „trójki” z rzędu trafił Nemanja Jaramaz i Turów prowadził już różnicą ponad 20 punktów. W Stelmecie walczył jeszcze Łukasz Koszarek. Nasz kapitan wziął na swoje barki ciężar zdobywania punktów. Goście byli jednak nie do zatrzymania i przed ostatnią kwartą prowadzili 38:57.
Choć sytuacja wydawała się być fatalna, gospodarze nie poddali się i do ostatniej partii pojedynku wyszli równie zmotywowani. Turów wręcz przeciwnie, chyba za szybko poczuł mistrzostwo i zaczął popełniać proste błędy. W odpowiedzi zielonogórski zespół ponownie zaczął odrabiać straty. Po dwóch celnych rzutach zza linii 6,75 Łukasza Koszarka, o czas poprosił szkoleniowiec rywali. Powtórzyła się sytuacja z poprzedniej kwarty. Po krótkiej przerwie przeciwnicy zaczęli trafiać do kosza, a zielonogórzanie mimo ogromnych chęci, nie zbliżali się do Turowa. Kolejną nadzieję dał nam Craig Brackins, który dzięki celnym „trójkom” zbliżył Stelmet na różnicę dziewięciu „oczek”. Niestety, zgorzelczanie nie pozwolili sobie na chwile słabości i do końca utrzymywali spokojne prowadzenie, aż wygrali 72:60.
Niestety, marzenia o tytule mistrzowskim trzeba odłożyć na kolejny sezon. Stelmet nie zdołał pokonać Turowa, który w tym roku był piekielnie silny, co udowadniał od początku rozgrywek Tauron Basket Ligi. Trzeba przyznać, że zgorzelczanie zasłużenie odnieśli sukces i zdobyli pierwsze w historii mistrzostwo Polski. A Stelmet? Dzisiaj był po prostu zdecydowanie słabszy. W naszych koszykarzach widać było wolę walki i determinację, ale także zmęczenie i brak sił. Nie ma co usprawiedliwiać naszego zespołu, zaprezentował się dziś poniżej oczekiwań. Seria finałowa zakończyła się zwycięstwem Turowa 4:2, a nasza drużyna dołoży do swojej kolekcji srebrne medale i tytuł wicemistrza Polski.
Stelmet Zielona Góra – PGE Turów Zgorzelec 60:72 (17:19, 7:22, 14:16, 22:15)
Stelmet: Łukasz Koszarek 16, Vladimir Dragicević 12, Christian Eyenga 11, Craig Brackins 11, Przemysław Zamojski 5, Aaron Cel 3, Mantas Cesnauskis 2, Marcus Ginyard 0, Kamil Chanas 0, Adam Hrycaniuk 0.
Turów: Nemanja Jaramaz 16, Tony Taylor 11, J.P. Prince 10, Damian Kulig 9, Filip Dylewicz 9, Mike Taylor 7, Ivan Zigeranović 4, Michał Chyliński 3, Łukasz Wiśniewski 3, Uros Nikolić 0, Jakub Karolak 0.
więcej zdjęć z dekoracji wkrótce na stronie…
fot.Aleksandra Krystians