Mecz piąty rozpoczął się dla mnie w piątkowy wieczór, gdy dostałem wiadomość od koleżanki, czy nie chcę odkupić dwóch biletów na spotkanie w Zgorzelcu. Wcześniejsze plany zmusiły mnie do pozostania w Zielonej Górze, a informując o tym rzuciłem lakoniczne: „czuję, że wygrają i będę żałował, iż nie wybrałem się”. Wykrakałem.
Zwycięzców nie sądzi się. Niby. Biegając w przerwie meczu – czyniłem to z poczuciem, że zmęczę się bardziej niż niektórzy zawodnicy grający w finale Polskiej Ligi Koszykówki. Coś jest nie tak – pomyślałem. W ogóle ten sezon jest taki inny. Ten mistrzowski, rok temu, to była klasa – każdy wiedział co chce. Wiedział o co gramy. Każdy był pewien swojego. W tym wszystko stoi na głowie. Piłkę w fazie finałowej rozgrywa zawodnik, który nie powinien jej pod żadnym pozorem ruszać przy wyjściu z połowy, center stoi na obwodzie zamiast pod koszem, a obcojęzyczni zawodnicy machają rękoma przy konwersacji z sędziami niczym stary znajomy zielonogórskich kibiców – Oli Stević.
Możesz – Drogi Czytelniku – powiedzieć, że czepiam się. Łatwo siedzieć przed komputerem i kogoś krytykować. Jest to jednak moje prawo – kibica tej drużyny. Idę na mecz, drę gardło, kibicuję, a w zamian widzę jak drepczą po boisku. Daję z siebie wszystko, a oni opuszczają głowę i grają coś co trudno nazwać jest koszykówką. Nie ma co za to ich chwalić, a wieczne mówienie: „to nie był mecz decydujący o mistrzostwie” stało się najzwyczajniej nudne.
Mamy fajną drużynę w tym sezonie. Konsekwentnie od początku uważam, że to nie paczka jak sprzed roku, ale spokojnie ich stać na „majstra”. Muszą po prostu chcieć. To tak dużo i tak mało. Czy zamiast tego szaleńczego dwutaktu lepiej nie odegrać na obwód do zawodnika na czystej pozycji? Czy zamiast dyskutować z sędzią nie byłoby lepiej zagryźć zęby i skupić się na tym co nastąpi zaraz? Kibice z drużyną są na dobre i na złe. Niezależnie od swojego statusu; czy VIP-y, czy socios, fanklub czy popularne pikniki.
Po pierwszym meczu finału spotkałem się z kolegą na basket. Tak złożyło się, że ów znajomy jest ze Zgorzelca. Na boisku jak i drużyna Turowa – był klasę lepszy ode mnie, ale biegłem do każdej piłki, walczyłem o każdą zbiórkę i przechwyt. Tego zabrakło w wykonaniu Stelmetu podczas pierwszego meczu, ale nie piątego. Dla mnie zielonogórski zespół już jest zwycięski, bo pokazali charakter. Co więcej – zrobili to w najlepszym momencie, bo wcześniej tego nie okazywali. Wreszcie była drużyna, była walka, w kibicach powróciła wiara, a nadzieja nie była suchym, niczym nie popartym, zabarwionym lokalnie – optymizmem. Panowie, jeszcze dwa mecze Wam zostały!
Bartosz Urbański