– Walter Hodge był dla mnie jak mentor. Gdy ja byłem na pierwszym roku, on właśnie kończył szkołę. Jest dla mnie jak starszy brat i wciąż mamy kontakt – mówi Erving Walker, nowy nabytek zielonogórskiego Stelmetu, dla klubowego serwisu www.basketzg.pl. Zapraszamy na rozmowę z niskim, ale utalentowanym rozgrywającym z USA.
Twój wzrost przeszkadza ci czasem w grze?
Erving Walker: – Jestem niski, ale odkąd skończyłem pięć lat, zawsze chciałem być koszykarzem i zawsze musiałem mierzyć się z wyższymi od siebie. Po prostu byłem mały i nie miałem wyjścia. Trzeba było się nauczyć przekuć to w moją przewagę na boisku. Dlatego w defensywie zawsze dużo walczę i dobrze kryję rywala, a w ataku moim największym atutem jest szybkość. To pozwala mi mijać większych od siebie.
Ale co czujesz, gdy widzisz na parkiecie kilku facetów po 2.10 i resztę wyższych przynajmniej o głowę? Jak się czujesz będąc zawsze najmniejszym?
Przyzwyczaiłem się do tego, bo jak mówiłem, zawsze taki byłem. Od gry na podwórku, przez szkołę, uniwersytet i kluby. Nie przeszkadza mi to, bo każdą słabość można przekuć w atut i staram się to robić.
Zawsze chciałeś być koszykarzem, czy w związku z niskim wzrostem, myślałeś czasem o innej dyscyplinie? Może trenerzy próbowali cię namówić?
Kocham koszykówkę od kiedy nauczyłem się chodzić i nigdy nie przeszło mi przez myśl porzucić tę miłość. Trenerzy widząc to, nawet nie próbowali mnie zmieniać.
Kto jest twoim idolem?
Imponuje mi Chris Paul z Los Angeles Clippers. Też nie za wysoki, bo mierzący zaledwie nieco ponad 180cm. To świetny rozgrywający i zawsze się na nim wzoruję.
Grałeś w Gatorsach na uniwersytecie z Walterem Hodgem. Byliście bliskimi przyjaciółmi, czy tylko kolegami z parkietu?
Walter był dla mnie jak mentor. Gdy ja byłem na pierwszym roku, on właśnie kończył szkołę. Wprowadził mnie do drużyny, pokazał szkołę, miejsca gdzie czasem można było wyjść. Był i jest dla mnie jak starszy brat. Wciąż mamy bliski kontakt.
Pewnie opowiedział ci już trochę o Zielonej Górze…
Gdy tu grał, sporo o tym rozmawialiśmy. Mówił, że Zielona Góra to bardzo fajne miejsce, trener jest wymagający, ale uczciwy i świetny z niego fachowiec. Zachwalał klub i miasto i to było jedną z przyczyn, dlaczego zdecydowałem się spróbować sił właśnie tutaj.
Znalazłeś już nowych kolegów w drużynie?
Z Russellem Robinsonem kumplujemy się jeszcze z Nowego Yorku. Craiga Brackinsa również znam dobrze. Co do reszty to już wszystkich poznałem, a najśmieszniejszy jest ten Z…Sr…
Sroka?
Tak, tak, Sroka. To mega zabawny facet. Dobrze się rozumiemy.
W sobotnim meczu przeciwko Milano nie wypadłeś zbyt dobrze. Czy gra przeciwko drużynie napakowanej gwiazdami europejskiego formatu była dla ciebie szokiem?
Może nie szokiem, bo występując w Gators grałem mecze o wielką stawkę przeciwko zawodnikom, którzy dziś występują w NBA. Raczej zrzuciłbym to na stres. Byłem stremowany, chciałem wypaść jak najlepiej, a tak naprawdę wcześniej odbyłem z zawodnikami tylko dwa treningi, więc trudno było mi wejść w mecz.
Ze Śląskiem było już dużo lepiej…
Tak, szczególnie gry trafiłem pierwszą trójkę, poczułem się dużo pewniej. Wtedy zacząłem grać swoje i ta gra mówi sama za siebie. Cieszę się, że drużyna zwyciężyła, a ja mogłem dołożyć do tego swoją małą cegiełkę.
źródło: www.basketzg.pl