Właśnie o takim początku wielkiego finału Tauron Basket Ligi marzyliśmy. Koszykarze Stelmetu Zielona Góra i PGE Turowa Zgorzelec zgotowali nam niesamowite widowisko sportowe, które po zaciętych 40 minutach zakończyło się wynikiem 69:65 dla naszej ekipy.
Zielonogórscy koszykarze mieli ponad tydzień przerwy między ostatnim pojedynkiem z AZS-em Koszalin, a pierwszym meczem o złoty medal. W pierwszych minutach nie radzili sobie najlepiej. Gospodarze byli bardziej pewni siebie i bez problemów ogrywali słabą obronę zielonogórzan. Szczególnie dobrze spotkanie rozpoczął Aaron Cel, który bez problemów trafiał do kosza. Przeciwstawić się mu potrafił jedynie Oliver Stević. Serb razem z Quintonem Hosley’em wyrównali wynik i po sześciu minutach goście po raz pierwszy wyszli na minimalne prowadzenie. Zdenerwowany Turów zaczął grać troszkę nerwowo, a gracze w zielonych strojach byli na fali i dorzucali kolejne oczka. Na koniec Walter Hodge miał okazję powiększyć przewagę, jednak w ostatniej sekundzie stracił piłkę. Ostatecznie, pierwsza kwarta zakończyła się wynikiem 15:19.
Drugą część spotkania rozpoczął Dejan Borovnjak, nie myląc się na linii rzutów osobistych. Turów dalej nie grał na swoim najwyższym poziomie, jednak po chwili Michał Chyliński trafił pierwszą w tym spotkaniu „trójkę”. Gra cały czas była wyrównana, a obydwie ekipy prezentowały bardzo agresywną defensywę. Efektem tego, było bardzo mało otwartych pozycji rzutowych, a przez to niska skuteczność. Na szczęście minimalnie lepszy okazał się Stelmet, który nie dość, że nie oddał przewagi, to jeszcze powiększył przewagę. Oczywiście nie mogłoby być tak łatwo. Mihailo Uvalin za dyskusje z sędziami, został ukarany przewinieniem technicznym. Widzieliśmy także wiele fauli na boisku, ale to w końcu finały. To nie czas i miejsce na delikatną grę. Po pierwszej połowie drużyna w zielonych strojach prowadziła 34:27.
Oliver Stević był najlepiej punktującym graczem Stelmetu (fot. Aleksandra Krystians)
Muszę przyznać, że trzeciej kwarty obawiałam się najbardziej. Nie raz zielonogórzanie potrafili wyjść z szatni bez tej pozytywnej energii, którą mieli przed przerwą. Tym razem jednak okazało się wręcz przeciwnie. Po dwóch „oczkach” Cela, nasza ekipa zdobyła 10 punktów. Ponownie świetnie radził sobie Stević, a obudził się także Łukasz Koszarek, który nie miał najlepszej pierwszej części spotkania. W połowie trzeciej kwarty nasz zespół prowadził aż 15 punktami. Gospodarze zabrali się za odrabianie strat. Po wielu błędach, wreszcie zaczęli w pełni wykorzystywać rzuty osobiste, a z gry punktował między innymi Damian Kulig. To właśnie on trafił na koniec zza linii 6,75m i przed ostatnią kwartą Turów przegrywał tylko 44:51.
Siedem punktów różnicy to z jednej strony dużo, a z drugiej mało. W tym przypadku okazało się naprawdę niewiele. Turów potrzebował niespełna minuty, aby Cel wsadził piłkę do kosza, a Djordje Micić był skuteczny na obwodzie. Później jeszcze Kulig trafił jeden z dwóch rzutów osobistych i walka rozpoczynała się od początku. Tutaj zaczęła już decydować psychika. Widać było nerwowość w grze obu drużynach. Zimną krew zachował Koszarek, który nie pomylił się przy rzucie z dystansu. Niestety podobnymi akcjami odpowiedział dwukrotnie Russell Robinson. Na pięć i pół minuty przed końcem był remis. Co tu więcej mówić, takiej walki spodziewaliśmy się w finale. W ostatnich akcjach nie obyło się bez strat i niecelnych rzutów. Turów jednak nie potrafił przełamać wyniku na swoją korzyść i chociaż do końca był bardzo blisko, to zielonogórzanie odnieśli zwycięstwo 69:65, po tym jak decydujący rzut trafił Łukasz Koszarek.
Trzeba przyznać, że Stelmet zasłużył na tą wygraną. Poza pierwszymi minutami i kilkoma chwilowymi przestojami radził sobie naprawdę dobrze. Bardzo pozytywne jest także to, że nasi koszykarze dobrze grali w obronie. Nie pociesza natomiast skuteczność, a w szczególności na obwodzie. Tylko trzy celne rzuty za trzy punkty, to naprawdę mało, jak na jeden z dwóch najlepszych zespołów w lidze. W dodatku nasi koszykarze pozwolili sobie na kilka niepotrzebnych strat.
Mimo wszystko nie można narzekać. Najważniejsze jest zwycięstwo. Zielonogórscy koszykarze zapowiadali, że chcą odnieść przynajmniej jedno zwycięstwo na wyjeździe. To już się udało, a może być jeszcze lepiej, bo już we wtorek kolejny pojedynek w Zgorzelcu.
Agata Zwolak