Ciężko cokolwiek napisać… Chyba nikt nie spodziewał się takiego meczu. I nie chodzi tu tylko o wynik, ale przede wszystkim o postawę naszych koszykarzy. Jak to jest, że w ciągu dwóch dni mogą zmienić swoją grę o 180 stopni?
Tym razem zabrakło walki o każdy centymetr parkietu (fot. Aleksandra Krystians)
Sama nie wiem, czy jestem rozczarowana i smutna, czy może po prostu wściekła i zdegustowana. Chyba wszystko na raz. Zawodnicy zapowiadali, że jadą do Słupska, aby zakończyć serię i awansować do półfinału. Po piątkowym spotkaniu, wszystko szło w dobrym kierunku. Nagle, piątego maja od godziny 20.00 rozpoczął się pojedynek, którego nigdy nie powinniśmy ujrzeć.
No może przesadziłam. Pierwsze minuty były jeszcze nie najgorsze. Przez chwilę wydawało się, że może być powtórka z piątku. To jednak długo nie trwało. Już w pierwszej kwarcie słupszczanie pokazali, że nie chcą kończyć jeszcze sezonu. Zaczęli agresywnie bronić i bardzo dobrze grać w ataku. Stelmet nie wiedział, jak na to odpowiedzieć. Na szczęście, Czarnym zdarzało się popełniać błędy, przez co ciężko było im odskoczyć na większą ilość punktów. Po 10 minutach prowadzili 24:22. Wtedy jeszcze wszyscy byliśmy spokojni. Jak Stelmet miałby sobie nie poradzić z Energą?
Resztę spotkania najchętniej bym przemilczała…
Coś jednak muszę napisać. A więc, Stelmet nie grał słabo, nie grał nawet bardzo słabo. Grał po prostu fatalnie. Można by tu wyliczać wszystkie problemy zielonogórzan. Straty, słaba skuteczność, brak zbiórek, niepotrzebne przewinienia, słaba obrona. Jak widać, wymieniłam chyba wszystkie najważniejsze elementy, a jeśli o czymś zapomniałam, to też pewnie nie zasługiwało na słowa pochwały. Gospodarze dominowali na parkiecie i nawet nie myśleli, żeby to mogło się zmienić. Co prawda kilkakrotnie, udało się zmniejszyć straty. To nie trwało jednak długo i nie miało znaczenia w dalszym przebiegu spotkania.
Z tych nerwów, aż zapomniałam napisać ostatecznego wyniku. Stelmet przegrał 90:76, a przegrana 14 punktami i tak wygląda łagodniej, niż to co działo się na boisku.
W dzisiejszym meczu miały miejsce dwa wydarzenia, które zdziwiły mnie jeszcze bardziej niż postawa naszych graczy. Po pierwsze chodzi o Mihailo Uvalina. To, że Serb jest karany faulami technicznymi, nie jest niczym zaskakującym. Wręcz zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić. Jednak zawsze kończyło się na jednym przewinieniu odgwizdanemu zielonogórskiemu trenerowi. Dzisiaj Uvalin potrzebował kilku minut, aby dwukrotnie gwizdek arbitra był skierowany w jego stronę. W efekcie, już przed końcem trzeciej kwarty musiał udać się do szatni. Ciekawe, czy zaczął już obmyślać strategię na piąty mecz…
Druga sprawa to Zbigniew Białek. Legendy mówią, że ten zawodnik potrafi rzucać na obwodzie, a w dodatku jeszcze trafiać do kosza. Po dwóch miesiącach jego gry w Stelmecie, te słowa brzmią dla mnie tak samo obco jak na przykład to, że Adam Łapeta potrafi zbierać piłki. Tymczasem dzisiaj zobaczyłam, jak Białek najpierw trafia zza linii 6,75m. Nie zdążyłam przetrzeć oczu, a tutaj… trafia kolejną „trójkę”. Cuda się zdarzają, szkoda, że dopiero w momencie, gdy mecz jest już przegrany.
Teraz trochę bardziej na poważnie. Dzisiaj zawiodła cała drużyna. Zaczynając od rozgrywających, a kończąc na podkoszowych. Łukasz Koszarek i Walter Hodge, byli dzisiaj cieniem dla samych siebie. Nie dość, że nie punktowali, do czego zdążyliśmy się przyzwyczaić, to jeszcze zapisali na swoim koncie więcej strat niż asyst. Jeżeli chodzi o Serbski duet, to także nie spisał się na miarę oczekiwań. Nie wiem czy Oliver Stević i Dejan Borovnjak myśleli już o ich dzisiejszych świętach Wielkanocy, czy po prostu to nie był ich dzień. Przegrali wysoko walkę o zbiórki, a do tego ich defensywa nie była w stanie zatrzymać słupszczan. Najmniej pretensji mam do Quintona Hosley’a, który najdłużej wykazywał chęć walki. Jeden zawodnik, nie wygra jednak meczu. Dobry początek miał także Kamil Chanas, ale z powodu przewinień nie mógł się w pełni wykazać.
Na koniec chciałabym wspomnieć o pracy sędziów. Bez względu na to, jaka ona była, to nie można tłumaczyć tym końcowego wyniku. Pojawiły się już komentarze, że to właśnie przez arbitrów Stelmet nie awansował do półfinału. Nie oszukujmy się, ale ta ekipa nie zasłużyła dzisiaj na zwycięstwo, a Czarni byli zdecydowanie lepszym zespołem.
Jest jeszcze jedna opcja. Nasi koszykarze, tak kochają grać przed własną publicznością, że chcieli zapewnić sobie i nam adrenalinę na najwyższym poziomie. Z tym pozytywnym akcentem, musimy czekać do środy. Wtedy poznamy półfinalistę i przeciwnika AZS-u Koszalin.
Agata Zwolak