Ogromne emocje towarzyszyły pojedynkowi Stelmetu Zielona Góra z WKS Śląskiem Wrocław. Ostatecznie to wicemistrzowie Polski tryumfowali 80:70, choć wiktoria nie przyszła łatwo.
Hala Centrum Rekreacyjno-Sportowego po raz kolejny wypełniła się po same brzegi. Jeszcze przed rozpoczęciem pojedynku klub kibica głośną owacją przywitał najnowszy nabytek Stelmetu – Jure Lalicia.
Pierwsze posiadanie przypadło gościom z Dolnego Śląska, lecz punkty pierwsi zdobyli zielonogórzanie – dobrą akcją w ataku po zbiórce popisał się Adam Hrycaniuk. Od samego początku lepiej grali gospodarze, mocno utrudniając życie wrocławianom. Jednak po „trójce” Michała Gabińskiego WKS zbliżył się na dwa „oczka”, a po kontrze dwie minuty później – Śląsk wyszedł na prowadzenie 9:8. Atmosfera była coraz to bardziej gorąca, a wynik – po początkowej przewadze dla Stelmetu – wyrównał się. Całe szczęście skuteczność podopiecznych Saso Flipovskiego była bardzo dobra, a celne rzuty z dystansu dały prowadzenie na dwie minuty do końca inauguracyjnej kwarty 21:16. Wydawało się, że ponownie to gracze z Winnego Grodu kontrolują mecz, lecz dwie szybkie akcje Śląska znów wyrównały stan gry na jedynie 21:20 dla gospodarzy. Szybko zareagował coach Filipovski, biorąc czas. Ostatecznie rezultat po 10 minutach to 23:20. Zapowiadał się wyjątkowo ciekawy pojedynek w hali CRS.
Jure Lalić zadebiutował w barwach Stelmetu (fot. Aleksandra Krystians)
Druga część spotkania to dalej zażarty bój o niemal każdą piłkę. Regularnie na linii rzutów wolnych pojawiał się co chwilę faulowany w pomalowanym Jure Lalić. WKS wciąż napierał, a prowadzenie przechodziło z rąk do rąk. Po celnym rzucie zza linii 6,75 m w wykonaniu Chevona Troutmana było 32:28 dla gospodarzy, na co sztab szkoleniowy Śląska odpowiedział timeotuem. Na niewiele się to zdało – Stelmet nadal prowadził. Wykorzystane rzuty wolne przez Russella Robinsona jeszcze bardziej umocniły przewagę – 42:35. Potem było już tylko lepiej, a po pierwszej połowie zrobiło się ostatecznie 48:39 dla gospodarzy. Trzynaście „oczek” na koncie miał Quinton Hosley, bez problemów przenikający przez obronę Śląska. Cała gra drużyny wyglądała naprawdę obiecująco, szczególnie część defensywna – goście ze stolicy Dolnego Śląska często popełniali straty bądź faulowali, nie mogąc się przebić przez szeregi zielonogórzan.
Po przerwie na parkiecie znów rozgorzała prawdziwa walka. Obie strony odpowiadały sobie nawzajem celnymi rzutami, a w tej wymianie ciosów i tak lepiej spisywał się Stelmet – głównie dzięki wcześniej wypracowanej przewadze. Efektownie zrobiło się po potężnym wsadzie Hosley’a przy stanie 52:43. Gdy kilkanaście sekund później dwa „oczka” z kontry dołożył Hrycaniuk, trener WKS-u Emil Rajković nie wytrzymał i poprosił o przerwę na żądanie. To jednak nie pomogło – wrocławianie chwilę później popełnili 14-stą stratę w meczu, a to wykorzystał Przemysław Zamojski, łatwo rzucając „trójkę” na 57:43. Na tym wyniku maszyna zielonogórska nieco przystopowała – do 57:49 straty zmniejszyli goście, a gdy gracze z Winnego Grodu dosyć niefortunnie zgubili piłkę przy zbiórce, ich nieuwagę wykorzystał Robert Tomaszek. Było 57:51, a na taką grę nie mógł już patrzeć Filipovski. Słoweniec błyskawicznie poprosił o czas, dyscyplinując swoich graczy. To nie pomogło. Zielonogórzanie popełniali błędy, co doskonale wykorzystywali wrocławianie. Gdy Roderick Trice rzucił z półdystansu, było tylko 57:55. Taki właśnie wynik utrzymał się do końca trzeciej kwarty. WKS, po serii 12:0, doszedł Stelmet na jedynie dwa punkty, co mocno zaniepokoiło kibiców z hali CRS. Ostatnia część pojedynku zapowiadała się wielce emocjonująco.
Quinton Hosley dominował dziś na parkiecie (fot. Aleksandra Krystians)
Po przerwie na prowadzenie szybko wrócił Śląsk – dwie „trójki” w ciągu niecałej minuty sprawiły, że to WKS miał 4 punkty przewagi – 61:57. Coach Filipovski szalał i od razu zażądał przerwy. Gospodarze byli nieskuteczni i łatwo gubili piłkę. Wrocław karcił szybkimi rzutami z dystansu, prowadząc nawet 64:57. Sytuację próbował ratować Zamojski z półdystansu, lecz ciągle prowadzili Wojskowi. Sprawę w swoje ręce wziął kapitan drużyny, Łukasz Koszarek, najpierw trafiając zza łuku, a następnie przechwytując piłkę. W kilkanaście sekund po tym skutecznie przymierzył Hosley, i znów byliśmy na prowadzeniu. Powrót do przewagi umocnił wsadem Zamojski i w ciągu minuty zrobiło się 67:64 dla Stelmetu. To zaskoczyło wrocławian, którzy wytrąceni z rytmu poprosili o czas.
Seria gospodarzy trwała – znów trafił Hosley, a niecelne rzuty gości podopieczni Filipovskiego zamieniali na zbiórki. Zrobiło się 70:64. Niestety serię zatrzymał ten, którzy ją tak naprawdę rozpoczął – Koszarek za protesty otrzymał przewinienie techniczne, a to wykorzystał Śląsk – 70:67. Od tego momentu walka toczyła się kosz za kosz, punkt za punkt. Całe szczęście – z plusem po stronie Stelmetu. Ten z kolei ponownie się rozkręcił – gdy Hosley, trafiający dziś dosłownie wszystko, zapunktował na 78:70, Emil Rajković wziął ostatni przysługujący mu czas – do końca meczu pozostawało wtedy niewiele ponad minuta.
WKS nie zdołał nic już zmienić, a to znaczyło jedno – wygrał Stelmet. Wynik końcowy to 80:70, po wyjątkowym widowisku. Bohaterem spotkania – Quinton Hosley, który zdobył aż 27 punktów.
Stelmet Zielona Góra – WKS Śląsk Wrocław 80-70 (23:20, 25:19, 9:16, 23:15)
Stelmet: Hosley 27, Hrycaniuk 10, Zamojski 9, Koszarek 8, Robinson 8, Troutman 7, Cel 5, Lalić 4, Chanas 2
WKS: Dłoniak 16, Trice 14, Gabiński 10, Ikowlew 8, Kinnard 6, Mladenović 6,Wiśniewski 5, Tomaszek 3, Radivojević 2
W sektorze VIPów nie zabrakło właściciela klubu Janusza Jasińskiego i wiceministra infrastruktury i rozwoju Waldemara Sługockiego