Były fochy, niedopowiedzenia i egoizm. Teraz jest to, na co czekaliśmy kilka miesięcy. Czyli Quinton Hosley po metamorfozie – komentuje dla nas Paweł Mytlewski z Radia ESKA.
Święta za pasem. Pewnie wielu z was po raz setny sięgnie po „Opowieść wigilijną” na filmie lub w książce. Głównym motywem Opowieści jest cudowna przemiana Ebenezera Scrooge’a, do którego w snach przychodzi duch. A ja mam wrażenie, że duch nawiedził ostatnio również naszego Quintona Hosley’a.
Zaczęło się od jednego z treningów pod koniec listopada. Po jego zakończeniu Quinton opuszczał parkiet z ucieszoną michą, chętnie gadając z kolegami. Nie wnikam w powody, ale… uśmiechnięty Hosley? To nowość – zdziwiła się wtedy moja koleżanka.
Później był rewanżowy mecz z Oostendą. Prawie rewelacja; błyszczał Rob Jones, który trafiał jak szalony za trzy. Swoje dołożyli też Hodge i Chanas. Ale ilości serca jaką zostawił na parkiecie Hosley nie da się z niczym porównać. Starał się przejąć piłkę nawet w najbardziej niekorzystnych sytuacjach. Do tego rzucał, zbierał i inteligentnie dzielił się grą. O dziwo indywidualizm zostawił w domu albo w aucie zaparkowanym przed halą.
Miło patrzyło się na Hosley’a zarówno w trakcie, jak i po zakończeniu spotkania. Dlaczego? Po końcowej syrenie zamiast tradycyjnego susa do szatni zrobił to, czego wcześniej chyba się krępował. Chwycił się z kolegami za ręce i razem z nimi pobiegł polerować parkiet przodem swojej koszulki. Zrobił to ku uciesze kibiców, choć początkowo widać było opory.
Od tego czasu zerkam na Hosley’a coraz bardziej przychylnym okiem. O ile na początku sezonu miewałem obawy co do jego zaangażowania w grę i w życie drużyny – teraz jestem przekonany, że nie było się czym martwić. Potwierdza to ostatni meczyk za naszą wschodnią granicą. W zimnej Rosji Quinton jeszcze raz powiedział – „zapomnijcie, co działo się jeszcze kilka miesięcy temu!”
Ja zapomniałem. Bo to co zobaczyłem na ekranie zupełnie zaprzeczało wszystkim jego wadom, które uwypuklały się w pierwszych grach. W stolicy Tatarstanu Hosley nie zachowywał się jak gwiazdeczka na zesłaniu. Widać było pełne zaangażowanie i ogromne skupienie. Amerykanin nie robił krzywych min i nie dekoncentrował się po niecelnych rzutach. Zamiast tego była błyskotliwa gra i absolutne oddanie w każdej akcji. Chylę czoła!
Nie wiem czyja to zasługa, ale widzę, że w Hosley’a wstąpił dobry duch. Mam nadzieje, że nie opuści go do zakończenia sezonu.
Dostrzegam tu również dobrą robotę Mihajlo Uvalina. Na kilku treningach i meczach zauważyłem, że specjalnie dla Hosley’a czasem zrzuca maskę trenera-dyktatora. I dobrze, bo transferowych zawirowań wokół naszego teamu było już zbyt dużo.
Paweł Mytlewski, Radio ESKA Zielona Góra