Po miesiącu gry i ośmiu rozegranych spotkaniach o stawkę przyszedł czas na pierwsze podsumowania jeśli chodzi o grę Stelmetu BC. Tu pozwolę sobie na postawienie tezy… na pierwszy rzut oka trochę szalonej… Moim zdaniem Stelmet lepiej gra w Eurolidze niż na krajowym podwórku.
Gra w kotka i myszkę
Jeśli chodzi o dotychczasowe mecze na polskich parkietach, pomijając słaby występ w finale superpucharu (słaby, ale zwycięski), widać dużą przewagę jeśli chodzi o doświadczenie, umiejętności czy głębię składu. Która z drużyn PLK ekip nie chciała by mieć takiej pierwszej piątki jak: Bost, Zamojski , Gruszecki , Szewczyk, Hrycaniuk? Podejrzewam, że większość a przypominam, że to ławka rezerwowych w Stelmecie BC. Mecze na krajowym podwórku wyglądają mniej więcej tak, że gdy gramy na spokojnie tak trochę na pół gwizdka to rywal ma jeszcze jakieś złudzenia. W momencie, w którym przyspieszymy grę, zastosujemy twardą drużynową obronę, rywal momentami jest bezradny i ma problemy z konstruowaniem jakichkolwiek akcji ofensywnych -taka gra w kotka i myszkę. Oczywiście mogą zdarzać się pojedyncze przegrane w lidze wynikające ze słabszej dyspozycji dnia naszej drużyny czy też dobrego dnia i pełnej mobilizacji przeciwników (stara zasada bij mistrza). Patrząc jednak na rywali na dzisiaj nie widzę kandydata do równorzędnej walki z Stelmetem w serii play-off.
Nie ważne jak się zaczyna , ważne jak się kończy
Druga strona medalu to nasza gra w Eurolidze. Tutaj przewaga nazwisk i budżetów jest po stronie rywali, co skutkuje na dzień dzisiejszy bilansem 0:3. Bilans ten nie oddaje jednak pracy jaką nasi koszykarze i sztab wykonują jeśli chodzi o projekt Euroliga. Walka do upadłego, 100 % zaangażowania wszystkich zawodników w obronę . Widać, że nasi zawodnicy chcą po prostu każdy mecz wgrać nieważne z jaką marką koszykarska grają. Ambicją i wolą walki starają się niwelować indywidualne przewagi rywali. Czegoś jednak brakuje, żeby w końcówkach dobić niekiedy już mocno rannych rywali. Moim zdaniem są trzy podstawowe elementy, które składają się na te niepowodzenia. Brak doświadczenia euroligowego (w porównaniu z rywalami) a co za tym idzie brak pewności zagrań w kluczowych momentach. Brak zawodnika z pozycji centra: silnego, wysokiego, w obronie czyszczącego własna deskę a ataku potrafiącego urwać kosz – coś w stylu Gani Lawal. Sprawa trzecia to brak lidera w decydujących momentach. W przypadku gdy są ostatnie minuty meczu a wynik jest na styku, ktoś musi wziąć grę na siebie i rozegrać akcje indywidualnie lub ewentualnie jakąś akcje dwójkową. Tu już nie ma czasu ani miejsca na ustawione zagrywki dla pięciu zawodników. Ktoś musi wziąć piłkę i odpowiedzialność na siebie (w tej roli widzę najbardziej Ponitkę lub Bosta)… albo Waltera Hodge’a.
Podsumowując pierwszy miesiąc gry naszych koszykarzy można być dumnym z ich zaangażowania w grę , z tego że w krótkim okresie udało się zbudować drużynę, która wydaje się jest dobrze zgrana jak na ten etap sezonu, walczy z każdym jak równy z równym. Brakuje tylko tej wisienki na torcie w postaci zwycięstwa w Eurolidze, ale spokojnie jest jeszcze 7 meczów do wygrania i z takim nastawieniem trzeba wyjść na każde kolejne spotkanie w Europie.
Aleksander Strączyński
Od redakcji: Drogi Kibicu naszego Zastalu. Masz swoją opinię, potrafisz przelewać myśli na papier i chciałbyś zaprezentować swój tekst na łamach zastal.net? Napisz do nas!